Reklama

Bananowa Hiszpania: renoma a realia. Atletico jedzie na opinii!

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

30 sierpnia 2016, 17:07 • 5 min czytania 0 komentarzy

Atlético remisuje dwa pierwsze mecze z beniaminkami, Antoine Griezmann w przypływie emocji stwierdza, że z taką grą drużyna będzie mogła powalczyć co najwyżej o utrzymanie, Diego Simeone mówi o tym, że zespół odczuwa dziwny niepokój, gdy tylko trzeba trafić do siatki, a ja gdzieś tam po cichu – choć zdaję sobie sprawę, że tylko chwilowo, bo za moment pewnie znowu zacznie się cotygodniowe sypanie rywalom piachem po oczach i wyszarpywanie zwycięstw – w geście drobnego triumfu nieśmiało uśmiecham się pod nosem.

Bananowa Hiszpania: renoma a realia. Atletico jedzie na opinii!

Za dzieciaka każdy z nas nie raz i nie dwa słyszał od rodziców czy nauczycieli zdania w stylu: “Dorośniesz, to zrozumiesz”, “Zobaczysz, jeszcze ci się odwidzi”, “Teraz tak gadasz, a za kilka lat…”, sami doskonale wiecie, o co chodzi. Na tej zasadzie jedni porzucają marzenia o wożeniu ludzi autobusem, drudzy o zostaniu policjantem czy strażakiem, wielu innych z kolei po pierwszej dwójce z biologii dochodzi do wniosku, że jednak nie będzie im dane przeprowadzanie operacji na otwartym sercu. Życie często weryfikuje nasze plany, zaś światopogląd w naturalny sposób ulega ciągłym zmianom. Jednym słowem – szeroko pojęte dorastanie. Mimo upływu czasu i śledzenia od wielu lat ligi hiszpańskiej do jednej rzeczy wciąż chyba jednak najzwyczajniej w świecie nie dojrzałem – do zachwycania się Atlético Madryt.

Siadam na czterech literach, odpalam telewizor i staram się zrozumieć to, co przez wielu określane jest mianem nowoczesnej piłki. Staram się podziwiać tę niesamowicie poukładaną taktycznie, zdyscyplinowaną, prowadzoną przez genialnego dowódcę maszynę do wygrywania. Staram się i nic. Dupa. A – wierzcie mi – rzadko kiedy bywam do czegokolwiek z góry uprzedzony. Po 90 minutach końcowe obserwacje zawsze pozostają jednak takie same: jeśli tak ma wyglądać futbol przyszłości, to coś czuję, że szybko zatęsknię za starymi czasami.

Fajnie, że w Hiszpanii w końcu znalazł się ktoś, kto przerwał w jakimś stopniu duopol Realu i Barcelony. Fajnie, że drugiej i trzeciej drużyny nie dzieli już przepaść. Fajnie, że po latach czekania dostaliśmy nareszcie coś nowego, jak dotąd w La Liga niespotykanego. Jest dużo ciekawiej, mamy większe zróżnicowanie, wreszcie jakiś powiew świeżości, i tak dalej, i tak dalej… Negowanie faktu, że Diego Simeone wykonał na Vicente Calderón fantastyczną robotę i wycisnął z tego zespołu absolutne maksimum również byłoby objawem skrajnego szaleństwa. Sam dość szybko połapałem się zresztą, że w oczekiwaniu na to aż Atlético w końcu spuchnie, na mojej głowie szybciej niż przypuszczałem mogą pojawić się siwe włosy.

W całej tej Atléticomanii szybko doszliśmy jednak do momentu, w którym naturalna potrzeba wyłonienia się na rynku nowego, konkurencyjnego gracza sprawiła, że to, co u innych drużyn byłoby nazywane piłkarskimi szachami, podwodnymi bierkami i zabijaniem tej dyscypliny sportu, w przypadku Atlético budzi nieustające zachwyty na cześć futbolu nowej generacji. Gdy nie tak znowu dawno José Mourinho jako trener Interu w półfinale Ligi Mistrzów z Barceloną w polu karnym stawiał autobus z pancernymi szybami czy też gdy, już po objęciu Realu, ryglował środek pola Pepe i wykańczał przeciwników z kontry, zewsząd grzmiano, że to przecież gówno nie piłka, a zwycięstwa w równie tchórzliwym stylu nadają się jedynie do spuszczenia w kiblu. Cóż, jak widać, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Reklama

Trudno mi w tym wszystkim nie odnieść wrażenia, że Atlético tak naprawdę wciąż jedzie jeszcze na opinii kopciuszka, który dzięki pracy u podstaw potrafił rzucić Realowi i Barcelonie rękawicę. Na opinii ciemiężonego i nękanego na przestrzeni lat przez wielkich i możnych, dumnego bojownika o ideały, który nagle pod wodzą Diego Simeone stanął na nogi i postawił się w dzielny sposób oprawcom. Piękna romantyczna historia o tym, jak to brzydkie kaczątko staje się łabędziem. Twardy, fizyczny futbol Atlético stał się modny, zaś świat obrodził nagle w futbolowych pragmatyków. O ile jednak na starcie na Vicente Calderón rzeczywiście zrobiono coś z niczego, a wszelkie pochwalne peany były całkowicie zasłużone, o tyle potem robiono już przecież w ostatecznym rozrachunku tylko nic z czegoś. Tylko i aż piękne porażki.

Przy tym wszystkim zapomina się bowiem, że w ostatnich trzech latach na Vicente Calderón wydawano olbrzymie pieniądze, które niejednokrotnie okazywały się wyrzucone w błoto. Od czasu finału Ligi Mistrzów w Lizbonie do teraz Atlético przeznaczyło na wzmocnienia 335 milionów euro (za transfermarkt.com). Dla porównania – Real na nowych piłkarzy w tym czasie wyłożył 246 milionów, Barcelona zaś tylko odrobinę więcej niż “Los Colchoneros” – 339. W każdej innej lidze klub, który inwestowałby podobną kasę w nowych zawodników i kończył dwa sezony z rzędu z pustymi rękami nie opędziłby się od krytyki. W przypadku Atlético działa to jednak na innej zasadzie – najważniejsze jest to, że Real i Barcelona się z nimi męczą. Rozliczanie z rzeczywistych osiągnięć? Wolne żarty.

W moim odczuciu ten sezon będzie jednak dla Atlético kluczowy. Wóz albo przewóz. Albo w końcu postawią krok do przodu, albo w przeciwnym razie za sekundę mogą obudzić się z ręką w nocniku. Futbol jest bowiem – jak dobrze wiemy – wyjątkowo zmienny. Moda na piękne porażki szybko odejdzie do lamusa, “Los Rojiblancos” na dobre przypną sobie łatkę skazanego na wieczne bycie co najwyżej drugim, trwoniącego fortunę giganta o niewykorzystanym potencjale, zaś ich futbol z dnia na dzień z poukładanego taktycznie i ambitnego stanie się siermiężny i nieatrakcyjny. Ludzie, którzy przed sekundą piali z zachwytu, będą z kolei coraz śmielej przekonywać wszystkich dookoła, że mecze “Atleti” najlepiej ogląda się na livescore. Brzydota, która przed chwilą była tak pociągająca, nagle może okazać się odpychająca.

Janusz Banasiński

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
0
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?
Boks

Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]

Szymon Szczepanik
2
Usykowi może brakować centymetrów, ale nie pięściarskiej klasy [KOMENTARZ]
Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
3
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Hiszpania

Hiszpania

Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Aleksander Rachwał
3
Robert Lewandowski zdiagnozował problemy Barcelony. “Brakowało nam pewności siebie”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...