Naprawdę niewiele produktów rodem z naszego kraju staje się uznaną marką na światowym rynku, więc tym bardziej trzeba się cieszyć, kiedy jakaś nowa grupa zdobywa międzynarodowy znak jakości. A właśnie na naszych oczach nieprawdopodobnie rośnie renoma polskich napastników. Wczoraj Lewandowski sieknął hattricka Werderowi, i był to drugi tego typu wyczyn na przestrzeni tygodnia, a dziś Milik w swoim debiucie przed publicznością w Neapolu dołożył dublet z Milanem, było nie było, wciąż wielką włoską firmą. To, co wyprawiają nasi snajperzy, jest zwyczajnie nie do ogarnięcia. Jeżeli zadziała prawo serii, jutro swoje trzy grosze do kapitalnych liczb z początku sezonu dołożą też Teodorczyk i Wilczek, a Adam Nawałka będzie musiał na szybko ogarnąć taktykę na minimum trzech napastników.
Dzisiejszy mecz był tym, czego Milik potrzebował najbardziej. Po pechu, który prześladował go na Euro 2016, szczęście wreszcie się do niego uśmiechnęło. Po nieco bezbarwnym początku, przyszła 18. minuta, która – kto wie – być może otworzy Polakowi autostradę do wielkiej kariery w Serie A. Wiadomo, przy dobitce strzału Mertensa Arek nie musiał pokazać wielkiego kunsztu, ale doceńmy, że w ogóle się znalazł w tym miejscu, że nie dał się zaskoczyć piłce, i że temu szczęściu jednak pomógł. Wcześniej jego udział w grze był dosyć znikomy, koledzy praktycznie go nie dostrzegali, a i on sam pojedynczymi dotknięciami piłki nie dawał sygnału – grajcie częściej na mnie. Ale to właśnie jest cały Milik – może długimi momentami znikać, by nagle tylko sobie znanym sposobem znaleźć sobie wolną przestrzeń w polu karnym. Dziś trafił do siatki już w swojej pierwszej próbie i cały stadion mógł w euforii wykrzyczeć jego nazwisko.
Taki początek dodał Polakowi pewności siebie i pozwolił pójść za ciosem. Nagle Milik – obok rewelacyjnego na początku sezonu Mertensa – stał się wiodącą postacią ofensywy Napoli. A to świetnie podał do Hamsika, a to dobrze pokazał się na pozycji czy odegrał do partnera piętką. Polak nie zapomniał także o tym, co dało mu pierwsze trafienie – pazerności po strzałach belgijskiego kolegi. W 32. minucie gry ponownie dynamicznie poszedł na dobitkę, dzięki czemu wywalczył rzut rożny. A potem REWELACYJNĄ główką wykończył dośrodkowanie Callejona, czym ostatecznie odebrał sobie możliwości zapłacenia dziś za jakikolwiek posiłek w restauracjach w Neapolu.
Gdzieś w tle wyczynów Milika odbywał się też fantastyczny mecz, w którym Milan na początku drugiej połowy błyskawicznie odrobił dwubramkową stratę, po trafieniu bardzo aktywnego Mbaye Nianga oraz po cudownym golu Suso. Kiedy wydawało się, że nieporadność obrońców i kapitalne akcje ofensywy gości odbiorą naszemu napastnikowi rolę największego bohatera, na boisku pojawił się człowiek od zadań specjalnych – Piotr Zieliński. Drugi z Polaków potrzebował jakiejś minuty, by w rozprowadzić akcję na 3:2 oraz znaleźć podaniem Mertensa. Belg oddał kolejny potwornie groźny strzał, który – po interwencji bramkarza – na gola zamienił Callejon. A chwilę później z boiska wyleciał Kucka i właściwie było już pozamiatane, czego konsekwencją był czwarty gol w doliczonym czasie gry.
Docenić należy bardzo dobre występy Mertensa i Callejona, ale nie będzie wielkiej przesady w twierdzeniu, że Napoli staje się coraz bardziej polskie – już nie tylko pod względem liczby piłkarzy, ale także pod względem ich wpływu na grę. Takiego startu, zwłaszcza w wykonaniu Milika, naprawdę trudno było się spodziewać, więc tym bardziej cieszmy się formą naszych reprezentantów. Po takim meczu nie można mieć najmniejszych wątpliwości, kto w najbliższych tygodniach będzie pierwszą strzelbą Napoli.
A my możemy tylko żałować, że teraz czeka nas mecz zaledwie z Kazachstanem. Przy takiej formie Milika i Lewandowskiego problemy miałaby każda defensywa świata.
***
Gole Milika:
Milik at the double #NapoliMilan pic.twitter.com/W2ydgoVjnJ
— Scot Munroe (@ScotM87) 27 sierpnia 2016