Ruch i Cracovia być może nie były nam w stanie w pełni zrekompensować piątkowych ekstraklasowych cierpień, jednak wyszło już zdecydowanie lepiej niż wczoraj. Po ponad 220 minutach bez gola w tej kolejce, w naszych sercach ponownie zagościła nadzieja i nieopisana radość. Znowu zaczęliśmy wierzyć w to, że wszystko to ma jednak jakiś głębszy sens. Że jeszcze nie wszystko stracone i da się to jakoś odkręcić.
Przed potyczką intensywnie zastanawialiśmy się nad tym, jak będzie wyglądało życie w Ruchu po Mariuszu Stępińskim. Cóż, Jakub Arak po dzisiejszym spotkaniu raczej nie będzie się wstydził, gdy stanie przed lustrem. Jasne, nie był to może jakiś wybitny mecz w jego wykonaniu. Można gdybać, czy Stępiński w sytuacjach, w których znalazł się były napastnik Zagłębia Sosnowiec, byłby w stanie wpisać się na listę strzelców więcej niż raz, można się zastanawiać, czy w pewnych momentach zachowałby się lepiej, jednak koniec końców to właśnie jemu do spółki z Patrykiem Lipskim Ruch w największej mierze zawdzięcza dzisiaj punkt. Arak potyczkę kończył z golem, Lipski – z kluczowym podaniem po dośrodkowaniu z rzutu wolnego (piłkę przedłużył Grodzicki).
Pomocnik “Niebieskich” ma też zresztą jeszcze jeden powód do radości – jego dobry występ przeciwko Cracovii z trybun obserwował Adam Nawałka, który przy nazwisku Lipskiego z pewnością mógł postawić dużego plusa. Nie licząc już nawet wspomnianego kluczowego podania, był on bowiem wraz z Miroslavem Covilo najlepszym piłkarzem na murawie. Nie zrozumcie nas źle – nie mamy zamiaru na siłę wpychać go do reprezentacji i robić z niego drugiego Bartosza Kapustki. Po prostu niezmiennie odnosimy wrażenie, że Lipski stanowi kolejny przykład tego, jak powinien w naturalny sposób przebiegać rozwój młodego piłkarza.
Co dziś z kolei pokazała Cracovia? W skrócie – przez większość spotkania zabierała się do przeciwnika jak pies do jeża. Niby chciała, coś tam próbowała rozegrać, niby optycznie przeważała, jednak gdy przychodziło co do czego, konkretu w tym wszystkim było mniej więcej tyle, co ilości orzechów arachidowych w produktach spożywczych.
Budziński w melancholicznym nastroju, Jendrisek kompletnie niewidoczny, Deleu wykonujący milion dośrodkowań, najczęściej do nikogo (chociaż akurat strzał z rzutu wolnego – klasa), i tak dalej, i tak dalej… Ostatecznie “Pasy” zdołały jednak wyszarpać remis. Skórę ekipie Jacka Zielińskiego uratowali zmiennicy. Steblecki zagrał do Wdowiaka, ten dorzucił w pole karne, Lech stwierdził, że po jednej świetnej paradzie najwyższy czas się skompromitować, a bramkę głową zdobył – cóż za niespodzianka – Covilo.
Fajerwerków nie było, ale uszczerbków na zdrowiu fizycznym i psychicznym również nie stwierdzono. A przecież to w tym wszystkim chyba najważniejsze, prawda?
Fot: 400mm.pl