Często tak bywa, że jakiś ligowiec grając w Ekstraklasie dobija do granicy, przestaje się rozwijać, odcina kupony i wszyscy już tylko odliczają, aż wreszcie spakuje walizki. On, klub i kibice. Znamy dziesiątki takich historii, lecz najczęściej bez happy-endu. Taki gagatek wracał do Polski z podkulonym ogonem i od nowa toczył kamień pod górę. Od tej reguły zdarzają się wyjątki. Kto wie, czy takim nie okaże się Marcin Kamiński.
„Kamyk” pożegnał się z Lechem w połowie maja. Doskonale pamiętacie tę atmosferę. Trybuny nie zamierzały mu dziękować za siedem (!) sezonów gry w Ekstraklasie. Wręcz przeciwnie – Kamińskiemu przypisano legendarne „że im się chciało” z filmiku Nicki Bille Nielsena i klimat stawał się nie do zniesienia. Do tego stopnia wręcz, że Kamiński na oczach swojej rodziny, która pojawiła się na trybunach, został niemiłosiernie wygwizdany, po czym kompletnie rozkleił się w szatni. Ludzie, którzy z nim pracowali, twierdzą, że nigdy wcześniej nie widzieli go tak rozbitego psychicznie.
Solidne zagraniczne kluby nie straciły go jednak z radaru. Tematu do końca pilnował Sporting Gijón, którego dyrektor sportowy specjalnie dla Kamińskiego stawił się na Superpucharze Polski. W grze pozostawał Eintracht Brunszwik, ale najbardziej konkretny okazał się VfB Stuttgart. A to z kolei okazało się – wszystko na to wskazuje – trafioną decyzją. Zbliża się do końca okres przygotowawczy w 2. Bundeslidze i Kamiński zdaje się być jednym z jego największych wygranych. Po pierwsze – natychmiast wskoczył do pierwszego składu. Po drugie – nie oddał tego miejsca. Po trzecie – nie rozsypał się. Po czwarte – zdążył już nawet strzelić dwa gole.
Oczywiście bramka z szóstoligowcem (9:0) i trafienie z FC Zbrojovką (4:0) nie przynosi nie wiadomo jakiego splendoru, ale zawsze to jakiś bonus w oczach trenera Josa Luhukaya. A szkoleniowiec ten – według niemieckich mediów – zamierza konsekwentnie stawiać na Kamińskiego. Nieźle zorientowany „Bild” umieścił Polaka w jedenastce na ten sezon i niewiele wskazuje, by coś nagle miało się zmienić. Stuttgart nie planuje ściągnięcia kolejnych stoperów, a sam fakt, że Kamiński zagra w drużynie murowanego faworyta do awansu, może tylko mu pomóc. Nie oszukujmy się – to obrońca, który prędzej wykaże się przy wyprowadzeniu piłki i ataku pozycyjnym niż powstrzymywaniu szturmów rywali. Na razie można więc tylko przyklasnąć i oby tak dalej.