Przez ostatnie tygodnie chodziliśmy jacyś poddenerwowani. Też zresztą pewnie doskonale znacie to uczucie, kiedy “czegoś” wam brakuje, lecz nie jesteście jednocześnie w stanie stwierdzić, czym dokładnie to “coś” jest. Teraz już jednak wiemy, o co chodziło – był to typowy objaw tęsknoty za poniedziałkami z Ekstraklasą. Choć może i dzisiejsze starcie Bruk-Bet Termaliki Nieciecza z Arką Gdynia nie zapowiadało się jakoś wyjątkowo spektakularnie, a przed meczem nie dalibyśmy sobie uciąć ręki za to, że czeka nas zakończenie kolejki z pompą, to jednak nawet jeśli nie byliśmy w wesołym miasteczku, zęby też nas specjalnie nie rozbolały.
Początek nie zwiastował szaleńczego tempa. Spokojne klepanko, bez nerwów, typowa badanka. Festyn dobiegł jednak końca dość szybko. Kilometrowy wyrzut z autu, za krótkie wybicie, Guba uderza, wywijając przy tym malowniczego orła, a piłka ostatecznie… ląduje na głowie Gutkovskisa, 1:0. Przypadkowość asysty – iście ekstraklasowy specjał, danie szefa kuchni. Żeby jednak nie było, sama przytomność umysłu i wykończenie Gutkovskisa – duża klasa.
Jak zareagowała Arka? Na pewno nie załamała się i nie położyła przed rywalem, starała się ruszyć do przodu, szybko odpowiedzieć, ogólnie ich gra naprawdę nie wyglądała najgorzej. Przeciwnie – podopieczni Nicińskiego z każdą minutą rozkręcali się coraz bardziej i zdołali zepchnąć gospodarzy do defensywy, ale w większości przypadków ich ataki niosły mniej więcej tyle zagrożenia, co strzał w potylicę pistoletem na kapiszony. Umierające z głodu kopnięcia w kierunku bramki czy petardy w znajdującą się za bramką trybunę rozciągający się za bramką baner najzwyczajniej w świecie nie miały bowiem prawa przynieść wyrównania. Wyjątek– uderzenie Marcusa Da Silvy z pierwszej połowy, które obronił jednak Trela.
Termalica dalej się broniła i czaiła na kontry, Arka zaś cisnęła, potem dalej cisnęła i wciąż nie mogła wcisnąć. Raz brakowało mniej, raz więcej (zdecydowanie częściej więcej), czas sobie leciał, ale wpaść nie chciało i już. No i tak aż do porzygu. Typowe chcieć i nie móc. Trzeba jednak przyznać, że duża w tym wszystkim również zasługa obrońców niecieczan. Dalecy bylibyśmy bowiem od stwierdzenia, że gospodarze w defensywie bazowali jednynie na wybiciach na drżących kolanach i modlitwie do siły wyższej. Nie można powiedzieć, że za tym, iż Arka nie stwarzała sobie naprawdę dogodnych sytuacji stała wyłącznie jakaś dziwna złowroga moc. Efekt? Jakżeby inaczej – 2:0 dla Termaliki. Długa piłka za plecy obrońców, Gutkovskis zagrywa do Stefanika, pusta bramka, no i to by było na tyle. Witamy w Ekstraklasie.
“Żółto-niebiescy” na tle Niecieczy na pewno nie wyglądali dziś gorzej, od biedy moglibyśmy ich nawet pochwalić. Cóż jednak z tego, że ekipa Grzegorza Nicińskiego przeważała przez większość spotkania, skoro nieraz już tak po prostu jest, że możesz próbować na wszelkie możliwe sposoby, prezentować się lepiej od rywala, a koniec końców i tak przegrywasz po bramce, przy której kluczową rolę odegrał przypadek, a potem jeszcze dajesz się dobić jedyną w gruncie rzeczy składną akcją przeciwnika. Podsumowując – triumf rocznego doświadczenia w Ekstraklasie nad wracającym z banicji uczniakiem.
Fot: 400mm.pl