Pięć lat – tyle przyszło czekać kibicom Arki na to, by na nowo ujrzeć swój zespół wśród krajowej elity. Pięć długich lat naznaczonych najpierw męczarniami po fiasku projektu Ryszarda Krauzego, następnie zaś poszukiwaniem recepty na wieczne “poniżej oczekiwań”. W końcu się udało. Dziś „żółto-niebiescy” w ostatnim spotkaniu pierwszej kolejki rozpoczną sezon wyjazdowym starciem z Niecieczą. Z tej okazji postanowiliśmy zastanowić się, co Arka na tę chwilę jest w stanie wnieść do Ekstraklasy.
Duże miasto głodne piłki na najwyższym poziomie
Gdynia to miasto żyjące sportem. Kto miał okazję kiedyś tam zawitać, doskonale wie, o co chodzi. Koszykówka, rugby, tenis, nawet futbol amerykański, nie wspominając już o wszelkiej maści sportach wodnych… Do pełni szczęścia brakowało jedynie drużyny piłkarskiej bijącej się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Do teraz.
Jeśli nie wierzycie, przeczytajcie, co na ten temat miał nam ostatnio do powiedzenia Antoni Łukasiewicz:
“Ludzie w Gdyni są otwarci, bez kompleksów. Widać też, że prezydent miasta bardzo dba o swoich mieszkańców, organizując różnego rodzaju imprezy, maratony, wyścigi rowerowe, i tak dalej, i tak dalej. Gdynia jest niezwykle aktywnym miastem. Mam wrażenie, że wszyscy tu uprawiają sport albo coś ze sportem mają do czynienia. To wszystko wpisuje się w to, co też ja sam robię na co dzień. Bardzo się cieszę z tego, że ludzie wiedzą tu, jak istotna jest aktywność fizyczna. Myślę, że ta świadomość wśród lokalnej społeczności pozwala jej być troszkę bardziej wyjątkową w skali kraju, bo tutaj po prostu nikt nie ma kompleksów, wszyscy są uśmiechnięci, pozytywnie nastawieni do życia i to też jest ta otoczka, która zawodnika zawsze może do tego miasta przyciągnąć“.
Głód Ekstraklasy w Gdyni w najlepszy sposób obrazuje to, jaką frekwencją mogli pochwalić się tam w zeszłym sezonie. Pod koniec minionych rozgrywek I ligi gdynianie bili pod tym względem kolejne rekordy, za każdym razem ustanowione zresztą przez siebie samych. Na stadionie miejskim w ostatnich kolejkach nieraz udawało się osiągać nawet pięciocyfrową liczbę widzów. Zdecydowanie jest potencjał. Sama feta po awansie również była niczego sobie.
Derby Trójmiasta
Powrót Gdyni na ekstraklasową mapę oznacza, że w tym sezonie po raz kolejny będziemy świadkami derbów Trójmiasta na najwyższym krajowym szczeblu. Co tu dużo gadać – tego typu mecze zawsze są mile widziane. To jedno z tych spotkań, w których sama otoczka jest w stanie przyćmić nawet największą padakę pod względem czysto piłkarskim.
Dla Arki derby będą zresztą stanowić doskonałą okazję do wyrównania rachunków sprzed lat. Abstrahując już od tego, że gdynianie w Ekstraklasie ani razu nie zdołali pokonać Lechii, w mieście z morza i marzeń do dziś nie mogą pogodzić się z tym, co stało się w sezonie 2010/11. Do 89. minuty Arka wygrywała na stadionie miejskim w Gdyni z rywalem zza miedzy 2:0, by… ostatecznie zremisować 2:2. Luka Vućko prawdopodobnie do teraz mógłby się obawiać o własne życie, gdyby tylko postanowił przespacerować się ulicami Gdyni. Spotkanie tamto przez większość kibiców uważane jest za gwóźdź do trumny “żółto-niebieskich” oraz za potyczkę, która skazała Arkę na pięcioletnią tułaczkę po zapleczu.
Starą-nową twarz
Do Ekstraklasy po siedmiu latach przerwy powróci dziś także Grzegorz Niciński. Już rzecz jasna nie jako zawodnik, lecz jako trener. Choć w roli szkoleniowca stawia on tak naprawdę dopiero pierwsze kroki, ci, którzy polską piłkę śledzą od dłuższego czasu, po prostu muszą go kojarzyć. Niciński rozegrał bowiem w Ekstraklasie 251 meczów, w których strzelił 42 bramki, a także był dwukrotnym mistrzem Polski z Wisłą Kraków. Być może nigdy nie należał on do najwybitniejszych zawodników wydanych na świat przez polską ziemię, jednak przez te wszystkie lata spędzone w Ekstraklasie zdążył sobie wyrobić markę i z pewnością nie jest postacią anonimową.
Dla “Nitka” dzisiejszy dzień musi być bez cienia wątpliwości szczególny. Nie chodzi już nawet o to, że jako szkoleniowiec zadebiutuje on w najwyższej klasie rozgrywkowej, lecz przede wszystkim o to, że poprowadzi w niej zespół, z którego ponad dwadzieścia lat temu sam wypłynął na szerokie wody jako piłkarz i w którym rozegrał swoje ostatnie spotkanie w Ekstraklasie. Nie ulega wątpliwości, że w jego przypadku nie ma mowy o traktowaniu Arki wyłącznie jako pracodawcy, który pozwoli mu wspiąć się po szczeblach trenerskiej kariery. U Nicińskiego ma to o wiele głębsze podłoże.
Ciekawą i mądrze zarządzaną drużynę
Nawet jeśli wciąż trudno powiedzieć, by Arka śmierdziała groszem, trzeba przyznać, że w Gdyni mimo ograniczonego budżetu potrafiono sklecić naprawdę fajną drużynę, która może i nie będzie się biła od razu o wejście do pierwszej ósemki, ale która ma wszelkie predyspozycje ku temu, by pokazać się z naprawdę fajnej strony. W Gdyni nie mają wielkich indywidualności, jednak udało się tam stworzyć naprawdę zgrabny miks piłkarzy młodych (Marcjanik, Nalepa czy Szwoch) i doświadczonych (Łukasiewicz, Abbott, Sobieraj), który – co widać gołym okiem – nadaje na tych samych falach. Piłkarze niejednokrotnie podkreślali zresztą, jak istotna w osiągnięciu sukcesu była jedność i pchanie wózka przez każde ogniwo w tę samą stronę.
Jasne, Ekstraklasa i I liga to dwie różne pary butów, jednak na podstawie obserwacji meczów Arki na zapleczu trudno nie oprzeć się wrażeniu, że ten zespół rzeczywiście może mieć coś ciekawego do zaoferowania i jest w stanie wnieść do tej ligi coś ekstra. Ponadto, w przypadku “żółto-niebieskich” możemy mówić o klubie zarządzanym w ostatnim czasie w wyjątkowo rozsądny i przemyślany sposób. Nawet mimo – jak już wspomnieliśmy – dość ograniczonego budżetu gdynian ryzyko, że będziemy mieli do czynienia z beniaminkiem ledwo wiążącym koniec z końcem, dla którego awans okazał się pocałunkiem śmierci, jest praktycznie zerowe.
Fot. FotoPyK