Jak powiedział kiedyś ktoś mądry, drugi jest zawsze pierwszym przegranym. Nawet jeśli zostaniesz obsypany indywidualnymi nagrodami, nic nie będzie ci w stanie zrekompensować zaprzepaszczonej na ostatniej prostej szansy na odniesienie drużynowego sukcesu. Tym bardziej w przypadku, gdy turniej rozgrywasz u siebie w kraju. Tytuł MVP i korona króla strzelców? Pewnie, jakoś tam mimo wszystko musi to cieszyć. Cóż jednak z tego, skoro nawet pod względem indywidualnym CV psuje ci jeszcze jedno, nieprzynoszące w żaden sposób chwały, „trofeum” – puchar imienia Michaela Ballacka.
Podejrzewamy, że gdy Eder w niedzielę trafiał do siatki, były pomocnik reprezentacji Niemiec po ośmiu latach w końcu odczuł nieodpartą ulgę, a w jego duszy nastała wyczekiwana harmonia. Nareszcie będzie miał z kim pogadać o przeżytym koszmarze z 2008 roku. Antoine Griezmann dołączył wczoraj bowiem do niezwykle ekskluzywnego – teraz już aż dwuosobowego – grona piłkarzy, którzy w tym samym roku ponieśli klęskę zarówno w finale Ligi Mistrzów, jak i w finale mistrzostw Europy.
W jaki sposób Ballack przetarł Griezmannowi szlak? Krok pierwszy – porażka w finale Ligi Mistrzów w Moskiwe, gdzie Chelsea przegrała na Łużnikach z Manchestem United. W podstawowym czasie gry padł remis 1:1, następnie dogrywka, która nie przyniosła zmiany wyniku, no i w konsekwencji rzuty karne. Choć sam Ballack niezwykle pewnie wykorzystał jedenastkę, a Chelsea po pudle Cristiano Ronaldo w trzeciej serii wyszła na prowadzenie, potem były tylko dantejskie sceny – Manchester nie pomylił się już ani razu, zaś szanse londyńczyków pogrzebali najpierw Terry i jego legendarne poślizgnięcie, ciągnące się za nim niemal tak samo jak sława ruchacza cudzych żon, oraz Nicolas Anelka.
Krok drugi – klęska w finale EURO 2008 w Wiedniu. W nim, co ciekawe, Niemców pogrążył klubowy kolega Griezmanna, Fernando Torres, który w 33. minucie zdobył jedynego gola w spotkaniu.
Miesiąc i osiem dni – w takim czasie Ballack zdążył przerżnąć finały dwóch najbardziej prestiżowych rozgrywek na Starym Kontynencie.
No dobra, a jak wyglądała droga do łez Griezmanna? Podobnie jak osiem lat temu Ballack, Francuz finał Ligi Mistrzów również przegrał po rzutach karnych, a po drugiej stronie boiska również hasał Cristiano Ronaldo. Do 90. minuty, identycznie jak w Moskwie, utrzymał się też wynik 1:1 i – jakżeby inaczej – to jego zespół musiał odrabiać straty. W tym miejscu wypada jednak przypomnieć, że Griezmann do wyrównania mógł doprowadzić znacznie wcześniej, jednak tuż po przerwie przywalił z karnego w poprzeczkę.
Dogrywka nie przyniosła zmiany wyniku, a zwycięzcę drugiego w ciągu dwóch lat finału między dwiema drużynami z Madrytu – jak już wspomnieliśmy – wyłonić miał konkurs jedenastek. W nim snajper Atlético się już nie pomylił. Ale pomylił się za to Juanfran. Jako jedyny ze wszystkich zawodników, którym przyszło uderzać z wapna.
O tym, co wydarzyło się z kolei we wczorajszym finale EURO, doskonale wiemy. Na wypadek gdyby mimo wszystko ktoś się jakimś cudem uchował, jeszcze raz wrzucimy tylko bramkę na wagę mistrzostwa Europy dla Portugalczyków i zarazem na wagę pucharu Ballacka dla Antoine’a Griezmanna. Czas potrzebny na zdobycie trofeum: miesiąc i dwanaście dni.
* * *
Jeśli mamy być szczerzy, czasami mocno zastanawiamy się, czy w chwilach takich jak ta wczorajsza czy ta z 2008 roku, wszystkie te gadki piłkarzy o tym, że podobne doświadczenia czynią ich wyłącznie silniejszymi są do końca szczere. Jakoś trudno nam uwierzyć, że z podobnej traumy można otrząsnąć się z dnia na dzień i że później nie dręczy cię to latami w sennych koszmarach.
Tak czy siak, dla Griezmanna mamy jednak jedno, choć mimo wszystko pewnie dość marne, pocieszenie – do Ballacka i tak jeszcze mu trochę brakuje. Niemiec bowiem kilka lat wcześniej – dokładniej w 2002 roku – przegrał także w jednym roku finał Ligi Mistrzów i finał mistrzostw świata. Takich zawodników da się jednak znaleźć już nieco więcej. Pierwsze z brzegu przykłady – Bernd Schneider czy Oliver Neuville, którzy w sezonie 2001/2002 wspólnie z Ballackiem występowali w Bayerze Leverkusen.
Fot. FotoPyK