– Wszystko działo się naprawdę dynamicznie, nie chcę powiedzieć że na wariackich papierach, ale na pewno bardzo szybko. Nie było nawet czasu, żeby do Przemka Tytonia się dodzwonić, porozmawiać z nim o klubie, o rywalach do składu. Dopiero teraz będzie na to moment. Ale spotkałem się już z trenerem, więc nie jest tak, że nie wiem na czym stoję. Mam świadomość, w jakiej roli widzi mnie w nowym sezonie, jakie ma wobec mnie plany – mówi w rozmowie z Weszło nowy obrońca Stuttgartu, Marcin Kamiński.
Wiesz, że podpisując wczoraj kontrakt oszczędziłeś gazetom trochę papieru?
A sobie paru rozmów telefonicznych z dziennikarzami i odpowiedzi na pytania o to, gdzie w końcu idę (śmiech). W każdym razie dobrze, że już to wszystko się wyjaśniło.
Sprechen Sie Deutsch? Czy jeszcze nie bardzo?
Wiadomo, że jakieś początki w szkole miałem, ale trzeba będzie od nowa sobie to wszystko przypomnieć. Jeszcze nie.
Naukę języka na miejscu już masz ogarniętą?
Teraz mam jeszcze dziesięć dni, żeby indywidualnie jeszcze podłapać jakieś podstawowe słowa, zwroty. A jak już przyjadę do Stuttgartu, to będę mieć regularne lekcje z nauczycielem. Rozmawiałem o tym z dyrektorem sportowym, wszystko już jest podopinane.
Mieszkanie na miejscu załatwione, czy to dopiero przed tobą?
Dopiero przede mną. Widać, że to w miarę szybko to wszystko idzie, już przez ten jeden dzień zdążyliśmy otworzyć konto w niemieckim banku, nie musiałem się przy tym nigdzie fatygować, bo klub wszystko załatwił. Teraz mam te dziesięć dni wolnego, powoli trzeba będzie tę resztę rzeczy dołożyć, ale nawet nie będąc tam, na miejscu, można część spraw na odległość ogarnąć. Mieszkanie to w zasadzie kwestia poszukania czegoś, więc w ogóle się tym nie przejmuję.
Zanim podpisałeś kontrakt rozmawiałeś o klubie, o rywalach do składu z Przemkiem Tytoniem?
Wszystko działo się naprawdę dynamicznie, nie chcę powiedzieć że na wariackich papierach, ale na pewno bardzo szybko. Nie było nawet czasu, żeby do Przemka Tytonia się dodzwonić, porozmawiać z nim. Dopiero teraz będzie na to moment. Ale spotkałem się już z trenerem, więc nie jest tak, że nie wiem na czym stoję. Mam świadomość, w jakiej roli widzi mnie w nowym sezonie, jakie ma wobec mnie plany.
Czyli?
Ściąga mnie po to, żebym był istotną częścią drużyny. Mówił mi wprost, że to będzie zupełnie inny futbol, nowy styl, do którego muszę się przyzwyczaić. Po pierwsze – dużo cięższa praca. Jeżeli się w szybkim czasie zaadaptuję, to moje szanse na granie będą znacznie większe.
Przed Stuttgartem trochę różnych kierunków się w mediach przewijało – i zimą, i latem. Chicago Fire, NEC Nijmegen, Trabzonspor, AEK Ateny… Który z nich był najbardziej zaawansowany?
Większość z nich to była prawda, tylko że niektóre rzeczy, jak choćby to, że jestem dogadany z Trabzonsporem były po prostu zmyślone. W momencie, w którym w ogóle pojawił się temat Trabzonu, od razu podziękowaliśmy, nie próbowaliśmy. Ale gdzie było najbliżej? Wiadomo, że w zimie rozmowy były, i to dość zaawansowane, z NEC Nijmegen. To był najpoważniej rozważany kierunek. Rozmawiałem już nawet z prezesem klubu odnośnie tego czy chcę przyjść, czy chcę tam być. To oczywiście w styczniu. A latem? Eintracht Brunszwik się pojawił, też byłem już oglądać klub, miasto. Z Chicago Fire również sprawa była dość zaawansowana, kilka razy rozmawiałem z trenerem, przedstawiono mi konkretną ofertę kontraktu, wiedziałem na jakie warunki mogę liczyć. Ale zdecydowałem, że w tym momencie to nie jest dla mnie najlepszy kierunek.
USA – fajne miejsce do życia, trochę mniej fajne do grania?
Na pewno piłka tam jest na troszkę innym poziomie, ale też widać, że MLS się rozwija. Przychodzą starsi zawodnicy, z dużymi nazwiskami. Ale i wybić się można, nawet do najlepszej ligi angielskiej, co pokazuje przykład Mateusza Miazgi. Dla mnie to nie było jednak miejsce, gdzie chciałbym trafić teraz. Celem numer jeden dla mnie była chęć wyjazdu na zachód.
Kiedy do Lecha przychodził Paulus Arajuuri, to rozmawiałem z twoim menedżerem. Mówił, że chciałby, żebyś w niedługim czasie zmienił klub na zachodni. Ostatecznie zostałeś jeszcze przez dwa i pół roku. Nie czujesz, że trochę się w Polsce zasiedziałeś? Że ten wyjazd przychodzi trochę za późno?
Nie uważam, że za późno. Faktycznie, wtedy były te rozmowy, pojawił się temat Palermo. Wydawało się, że coś z tego będzie, że jest bardzo zaawansowany. Ale ostatecznie upadł i choć początkowo myślałem, że wyjazd nastąpi wcześniej, to w Lechu przez ostatnie lata czułem się bardzo dobrze i uważam, że moment w którym zmieniam otoczenie jest optymalny.
Wiesz czemu pytam? Sporo osób zarzucało, że Marcin Kamiński stanął w rozwoju, że po powołaniu na Euro 2012 nie zrobił tego oczekiwanego kroku do przodu.
Sam zdaję sobie sprawę, że gdzieś zatrzymałem się w rozwoju, że to wszystko nie poszło w takim kierunku, w jakim mógłbym sobie tego życzyć ja, ale też klub. Takie rzeczy się dzieją i myślę, że teraz ten transfer jest bodźcem, dzięki któremu mogę bardzo dużo zyskać.
Gdy odchodziłeś z Lecha, poleciało w twoim kierunku sporo cierpkich słów. Sam nie ukrywałeś, że mocno cię to dotknęło.
Powiem szczerze, że ja nie mam sobie nic do zarzucenia o tę sytuację, o którą ludzie mieli pretensje. Ci, którzy mnie znają wiedzą też, że nie miałem nic do czynienia ze słowami, które wtedy padły. Na szczęście to już jest za mną, choć w dniu, w którym to się wydarzyło, gdy zawisł ten transparent na mój temat, to było bardzo bolesne. Szczególnie że sporo bliskich osób przyjechało zobaczyć mecz z Ruchem wiedząc, że to moje ostatnie spotkanie tutaj, że nie zostaję w Poznaniu i będę szukał innych rozwiązań. Ale też to co się wydarzyło nauczyło mnie, jak sobie z takimi rzeczami radzić. Czasami trzeba po prostu coś takiego przeżyć.
Myślisz, że kiedyś będziesz mógł wrócić do Lecha, że czas wyleczy rany, a kibice zapomną o całej sprawie?
Byłoby to dla mnie coś fajnego, jeżeli kiedyś mógłbym wrócić do Poznania i jeszcze parę lat pograć przy Bułgarskiej. To przecież jest mój dom, to jest miejsce, w którym się wychowałem. Jako człowiek i jako piłkarz.
Rozmawiał SZYMON PODSTUFKA
fot. FotoPyK