Kwadrans dobrej gry i ponad godzina bezładnej kopaniny przerywanej faulami pomiędzy Anglikami a Turkami – tak w skrócie można podsumować to, co dziś zobaczyliśmy w Manchesterze. Zaczęło się obiecująco, bo obie drużyny wyszły na boisko nabuzowane jak po skrzynce Red Bulla. Ostatecznie zapamiętamy jednak z tego spotkania przede wszystkim katastrofalny błąd sędziego i reakcję tureckiego selekcjonera, historyczną bramkę Calhanoglu oraz absurdalne trafienie Vardy’ego.
Dla postronnego kibica był to wręcz wymarzony początek meczu. Anglicy rzucili się na gości, jak gdyby nie był to zwykły sparing, a co najmniej mecz, którego stawką był awans do finału zbliżającego się EURO. Jazda na podwójnym gazie dała efekty już po trzech minutach, choć niestety – asystę przy golu Kane’a powinien mieć zapisany nie Dele Alli, a sędzia liniowy, który tylko sobie znanym sposobem przeoczył ewidentny ofsajd. Nie o ćwierć kroku, nie o pół paznokcia, a o dobry metr bliżej bramki stał napastnik Tottenhamu. No i całkiem niecodzienna sytuacja związana z tym golem – po paru minutach błąd arbitrowi wytknął Fatih Terim, który technicznemu pokazał sytuację na telefonie. Oczywiście wtedy było już po ptokach.
Fatih zostal pionierem powtorek TV. To zaraz po golu Anglikow ze spalonego pic.twitter.com/kN6gBRKuOZ
— Rafal Lebiedzinski (@rafa_lebiedz24) May 22, 2016
Szybki gong nie zadowolił jednak gospodarzy, bo przydusili jeszcze Turków na kilka minut. Gorzej, że z taką samą konsekwencją i zdecydowaniem jak podczas szturmu, gospodarze cofnęli się chwilę potem do defensywy.
Po części wyglądało to tak, jakby dziś nie założyli sobie żadnych form pośrednich – albo wszystko, albo nic, żadnych półśrodków. A że zawodnicy Terima potrafią z przodu namieszać, to na doprowadzenie do remisu wcale nie trzeba było długo czekać. Do siatki strzeżonej przez Harta trafił Hakan Calhanoglu, a ten gol okazał się… pierwszym golem strzelonym Anglikom przez Turków w historii. Łącznie 11 meczów i raptem jedna zdobyta bramka – jakkolwiek spojrzeć, niezły szok.
Cóż… Jeśli chodzi o czystą przyjemność z oglądania futbolu na wysokim poziomie, to by było na tyle. I tak usypiało nas stopniowo to spotkanie, aż w końcu ni stąd, ni zowąd poszła długa piłka za defensywę gości, Vardy wziął na plecy obrońcę i po chwili leżał już na ziemi. Do jedenastki podszedł Kane i trafnie podsumował poziom tego meczu – z rzutu karnego palnął mocno, ale, co istotniejsze, niecelnie. Równie kabaretowo było chwilę później, bo po rzucie rożnym dla gospodarzy, piłkę odbił golkiper gości Babacan, ale zrobił to tak niefortunnie, że wpadł w swojego obrońcę i zanim zdążył zareagować to przyjął potężną bombę w głowę od Vardy’ego. Piłka zrykoszetowała i wpadła do siatki. 2:1.
Jakie po tym meczu płyną wnioski dla Anglików? Czasu za wiele nie ma, ale Roy Hodgson powinien czym prędzej dać swoim zawodnikom kilka mocnych lekcji gry w defensywie. Chaotyczni, momentami zupełnie niemrawi byli obrońcy gospodarzy, a jakby tego było mało, czasem wyglądali na gości z zupełnie innych krańców świata, którzy nie potrafią się porozumiewać. W przodzie co prawda też na kolana nas nie rzucili, ale czy to Sterlinga, czy Kane’a stać było czasem na zrywy, który dawały choćby namiastkę zagrożenia pod bramką. Turcy natomiast wyglądali tak, jakby za punkt honoru postawili sobie po prostu zdobycie gola i przerwanie fatalnej serii – a potem niech się dzieje wola nieba, ale najlepiej to jakby można już było skoczyć pod prysznic i do hotelu. Ciężko posądzać ich o przyjemny dla oka futbol – kilka razy poklepali aż miło, ale tych głupich fauli, szarpanej gry w środku pola było aż nadto. Z obu stron zobaczyliśmy dziś zdecydowanie za mało, by we Francji myśleć o czymś poważniejszym. Dobrze, że to dopiero wstępny etap przygotowań.