Sami pewnie nie raz i nie dwa znajdowaliście się w sytuacjach kryzysowych. Jeśli tak, to znacie to uczucie wściekłości, które szybko i kompletnie mimowolnie przeradza się w totalną rezygnację. Słyszeliście też na pewno w takich chwilach, że nadzieja umiera ostatnia. Jeśli jednak uważaliście dotąd, że te słowa są tylko sztucznym sposobem podtrzymywania wiary w końcowe powodzenie, to najwyższy czas zmienić zdanie. Finisz na zapleczu Bundesligi pokazał bowiem, że nie ma sytuacji bez wyjścia.
Ciężko wierzyć w powodzenie obranej misji, jeśli droga do sukcesu jak tak bardzo kręta i wyboista. Gorzej – w tym przypadku było widać od samego początku, że prowadzi nad przepaść, a z każdym kolejnym krokiem przemierzający ją bohater pozbywał się jeszcze jakichkolwiek zabezpieczeń – od spadochronu, aż po głupi, prozaiczny kask. Aż wreszcie, po tym jak zsunął się za skarpy, jakimś cudem spadł na wielki balon, który zamortyzował upadek i uratował mu życie. Skończyło się na paru siniakach, zadrapaniach i sporej szansie na to, by summa summarum wyjść bez większego szwanku. Tylko spójrzcie:
źródło: Transfermarkt
Od pierwszej do trzydziestej drugiej kolejki drugoligowy MSV Duisburg ani na chwilę nie wyściubił nosa ze strefy spadkowej. Upaprany po kolana w mule dostawał bęcki od każdego i jeśli włodarze klubu między kolejkami znajdowali wolny czas, to przeznaczali go pewnie na planowanie wycieczek do Aalen czy Rostocku. I nagle stało się coś, co można nazwać cudem, można nazwać paranormalnym zjawiskiem czy jakąś niewytłumaczalną sensacją, a i tak będą to niezbyt dobitne określenia.
Przez baaaardzo długi czas było jak w tych memach – chujowo, ale stabilnie. Aż w końcu przedostatnia kolejka sezonu i remis z trzynastym w tabeli Sandhausen. Przed wieńczącą sezon serią gier, „Zebry” potrzebowały więc – przy założeniu, że główny konkurent w walce wygra – zgarnąć komplet punktów. I może ten plan nie wydawałby się tak bardzo skomplikowany, gdyby nie rywal. A tym był RB Lipsk, który przez rozgrywki przeszedł jak burza i w od sierpnia zacznie walczyć z Bayernem, Borussią czy Schalke. I co? 1:0 i sensacyjne wydostanie się do strefy barażowej.
Jasne, Duisburg jeszcze się w lidze nie utrzymał, no ale cholera – tak brawurowo dźwignąć się w ciągu dwóch tygodni po bez mała dziewięciu miesiącach totalnej bryndzy? Niepojęte. Ale za takie właśnie historie kochamy futbol.