Smutno było oglądać Sergio Aguero w starciach z Realem – 180 minut mizerii, obrońcy Królewskich trzymali go w garści, pozwalając na skrajnie niewiele, jeden groźniejszy strzał w rewanżu i tyle. Postrach rywali w Premier League w tamtych spotkaniach skurczył się do rozmiarów idealnych na kieszeń Pepe i Sergio Ramosa. Ale od czego są mecze na Wyspach, jak nie od poprawy humoru Argentyńczyka? Osiem minut – tyle wystarczyło mu w spotkaniu z Arsenalem, by pokonać Petra Cecha.
Dobrze grał Aguero, przykład wzięli z niego też koledzy, to gospodarze byli w tym meczu stroną przeważającą. Prowadzili grę, mieli sporo pomysłów na sforsowanie defensywy Arsenalu, a paradoksalnie ich drugi gol nie padł po jakiejś wybitnej kombinacji – de Bruyne ruszył z piłką i strzelił z dystansu przy krótkim słupku Cecha. No właśnie, znów ten bramkarz popełnia błąd i podobnie jak w spotkaniu z Crystal Palace, nie zabezpiecza obowiązkowego dla niego miejsca.
City atakowało, ale nie dawało rady odskoczyć od Arsenalu, bo Kanonierzy za każdym razem wyrównywali, w myśl zasady: jak oni nam, to my im.
Pierwsza bramka dla Arsenalu wziął się z niezwykłej uprzejmości Obywateli – Clichy chciał zgrać piłkę głową do Harta, ale bliżej był samobója niż spokojnej interwencji, futbolówka ledwo minęła prawy słupek bramki. Z tego poszedł rzut rożny i tu też dała o sobie znać gościnność City, bo Giroud stał kompletnie niepilnowany i nie wypadało mu nie trafić. To znaczy, po nim można spodziewać się wszystkiego, w końcu od 15 spotkań żył w poście bramkowym, ale tym razem był skuteczny.
Drugi gol to ilustracja dzisiejszej gry Arsenalu, prosto, ale skutecznie. Rzućcie okiem na obrazek, nie ma tam szukania kwadratowych jaj, jest szybka piłka i skuteczny Sanchez.
In case you missed @Alexis_Sanchez‘s wonderful equaliser, here is another look… #MCFCvAFC pic.twitter.com/cSZLU8mJTi
— Arsenal FC (@Arsenal) 8 maja 2016
Wydawało się, że Arsenal znów złoży podpis pod powiedzeniem: wszędzie dobrze, ale na czwartym miejscu najlepiej. Tymczasem wywieźli 2:2 z Etihad Stadium i nie tylko są na trzecim miejscu, bo mają jeszcze szanse na wicemistrzostwo.
*
Dobrze oglądało się dziś Premier League, bo żadne to majowe pykanie o pietruszkę, a gra o konkretną stawką. Southampton mogło skorzystać z wpadki West Hamu, który został opędzlowany wczoraj przez Swansea 1:4, a Tottenham przegrał już mistrzostwo, ale stracić może jeszcze więcej – na drugie miejsce dybie wciąż Arsenal. I tę sporą pulę było można dostrzec od początku spotkania, piłkarze grali na dużej intensywności, gdyby nie wizyty medyków na murawie w pierwszej połowie, wyjście do toalety wiązałoby się z dużym ryzykiem. Ostatecznie, tempo lepiej wytrzymali Święci, wygrywając 1:2.
Zaskoczeniem jest jednak bohater w drużynie Koemana, przed meczem w tej roli można było obstawiać Mane, Longa, albo Tadicia – ale Steven Davis z dubletem? Gość strzela incydentalnie, a co dopiero mówić o dwóch sztukach w meczu, ostatni raz na poziomie ligowym osiągnął coś podobnego ponad cztery lata temu w Szkocji, gdy dwukrotnie pokonał golkipera Hibernian. Dziś miał dzień konia, szczególnie druga bramka to spora klasa, komentatorzy porównali jego uderzenie do tych widzianych na stole od snookera. Rzeczywiście, piłka sunęła dość wolno, jednak na tyle precyzyjnie, że Lloris nie miał szans – zobaczył futbolówkę w ostatniej chwili, nawet facet z takim refleksem musiał polec.
Bardzo chciał Tottenham wygrać to spotkanie, jednak jeszcze bardziej Harry Kane chciał strzelić gola. Piłkarze mogli chyba grać dzisiaj i do zmierzchu, a Anglik nie dałby rady. Najpierw olał go Son, który mógł wystawić mu na pustaka, ale sam załatwił sprawę, potem olał wszystkich sam napastnik, zamiast strzelać z ostrego kąta powinien szukać partnerów. Widać, że ma ochotę na indywidualne trofeum, lecz po tej kolejce znów musi nerwowo spoglądać za siebie – Vardy po dublecie jest blisko.
*
Grano też w Liverpoolu, ale tu już stawka była mniejsza, bo niby Liverpool może jeszcze dogonić pierwszą szóstkę, jednak więcej do wygrania ma w innej lidze, Lidze Europy. Klopp chce jednak zaszczepić The Reds mentalność zwycięzców, więc i w takich meczach muszą być trzy punkty. To się udało, kibice zobaczyli 2:0 z Watfordem.