Odosobnienie. Pokój z drzwiami bez klamek. Kaftan bez rękawów. Środków zapobiegawczych nadających się do zastosowania, gdyby ktoś powiedział nam 365 dni temu, że za rok Leicester City zostanie mistrzem Anglii, było całkiem sporo. Piłkarska opatrzność rzuciła jednak monetą i ku zaskoczeniu całego świata ekspertów, kibiców i wszelkiej maści znawców, ta stanęła na kancie.
Trener, który wiecznie przegrywał. Zawodnicy, którzy jak Robert Huth zostali negatywnie zweryfikowani nie w Realu, Barcelonie czy Bayernie, ale w przeciętnym, grającym do niedawna typową rąbankę Stoke. Drużyna, która długo jechała na zatankowanej pod koniec poprzedniego sezonu benzynie i gdy już zaczynała się świecić rezerwa, zawsze potrafiła odnaleźć skryty gdzieś kanister pozwalający napełnić bak i mknąć do celu dalej. I dalej. Mijając przy okazji po drodze wszystkich konkurentów, którzy – choć zmierzali do mety w znacznie droższych maszynach, a także zatrudniając najlepszych kierowców – jeden po drugim musieli ostatecznie zatrzymać się na poboczu i wystawić trójkąt ostrzegawczy.
Tomasz Włodarczyk w swoim lutowym felietonie na łamach Przeglądu Sportowego przytaczał historię 25 szaleńców, którzy przed sezonem u jednego z brytyjskich bukmacherów postawili na taki scenariusz. Jeden z tych niespełna rozumu szczęśliwców, który za rekordowe 68 funtów postawił na najbardziej nieprawdopodobne rozstrzygnięcie w historii Premier League, właśnie staje się bogatszy o 300 tysięcy. Funtów oczywiście.
To takie momenty w życiu, w których bezkrytyczna wiara w swoich, mimo wszelkich logicznych przesłanek, wreszcie się opłaca. Chwila, a w tym przypadku kilkadziesiąt tygodni obłędu, dzięki którym to właśnie piłka nożna jest najpopularniejszą dyscypliną sportu i przyciąga przed telewizory i na stadiony rekordowe tłumy. Ktoś wyobraża sobie, że w jakiejkolwiek lidze hokejowej, siatkarskiej czy koszykarskiej taka historia ma prawo się wydarzyć? Nie. Po prostu – nie.
A wydarzyła się tam, gdzie możemy już mówić wręcz o dyktaturze pieniądza. W lidze, w której dochody ze sprzedaży praw telewizyjnych sięgają kilku miliardów funtów, a także w której grają najbardziej sowicie opłacani (przepłacani?) piłkarze na świecie.
Waleczny, z twarzą zdradzającą niezłomny charakter Jamie Vardy. Riyad Mahrez – sztukmistrz na niesamowicie szybkich nogach. Wiecznie zapracowany, filigranowy N’Golo Kante. Wes Morgan – skała, kapitan z prawdziwego zdarzenia. „Berliński Mur” w osobie Roberta Hutha i austriackie płuca Christiana Fuchsa. Goniący legendę swojego ojca Kasper Schmeichel. Simpson, Drinkwater, Okazaki, Albrighton… Niesprawiedliwością byłoby wyróżniać jednych kosztem drugich, bo każdy z nich chwycił za pióro i złotym tuszem dopisał po kilka zdań tej opowieści.
Wataha rzucająca się do gardła Manchesterowi City na Ettihad, Tottenhamowi na White Hart Lane i broniącej tytułu Chelsea na King Power Stadium, którą zmontował wiecznie uśmiechnięty Ranieri, o którym Riyad Mahrez mówił niedawno: – To trener, któremu na treningach uśmiech nie schodzi z twarzy. Ale gdy nadchodzi dzień meczu, to nawet gdy próbuję go rozbawić, gdy śmieję się z jego butów czy żartuję, że spóźnił się na mecz, mówi tylko z lekkim uśmiechem: „oj, oj, skup się na meczu.”
Na szyjach bandy walczaków, której nie brakowało jednak technicznego blasku, bez którego nie sposób bić się przez cały sezon w angielskiej elicie, dziś wreszcie zawisną złote medale. Ukoronowanie najbardziej szalonego sezonu w historii Premier League i dowód na to, że ci wszyscy bardziej lub mniej kompetentni mówcy motywacyjni w jednym mają absolutną rację.
Nie ma marzeń, których nie da się spełnić.