O tym, jak świetnym szkoleniowcem jest Diego Simeone, powiedziano już tak dużo, że wyszłaby z tego niezła epopeja. Wczoraj znów obejrzeliśmy grę defensywną Atletico w najlepszym wydaniu. Obronę, która – jak ktoś słusznie zauważył – mogłaby chyba zatrzymać wszystko – od ataków Bayernu, po szturm uchodźców na europejskie granice. W piłce celem nadrzędnym jest jednak zdobywanie goli. Simeone więc, jak przystało na błyskotliwego trenera, ma też w swojej drużynie gości, dla których błyśnięcie w jednej akcji i trafienie do siatki zdaje się być tak proste, jak posmarowanie bułki masłem. Jest Torres, jest Griezmann, jest Carrasco, ale wczoraj w tę rolę wcielił się kto inny. 21-letni Saúl Niguez.
Gdy zobaczyliśmy Hiszpana z piłką na połowie rywala, a przed nimi jakichś – na oko – pięciu rywali, nie spodziewaliśmy się jakiegokolwiek zagrożenia. Ludzi, którzy mogliby wpaść na tak szalony pomysł jak urządzenie sobie slalomu gigant między mistrzami Niemiec jest na świecie niewielu. Mógłby to zrobić Messi? Mógłby. Mógłby Robben? Pewnie też. Ale, że taki małolat będzie do tego stopnia bezczelny, by ośmieszyć defensywę Bayernu, to by nam do głowy nie przyszło.
Ok, ale kto to w zasadzie jest ten Saúl Niguez? Rzeczywiście, może i póki co nie był wiodącą postacią Atletico, może jego koszulki nie schodziły tak dobrze, jak te z nazwiskami bardziej uznanych kolegów, ale to chyba najlepszy czas by dowiedzieć się nieco więcej o chłopaku, któremu wczoraj “włączył się Maradona”.
1. Przede wszystkim to nie pierwszy gol Nigueza, który sprawia, że mamy ochotę rozwalić się na fotelu, wziąć do ręki piwko i odpalić zapętlenie. Tak na przykład rąbnął nieco ponad rok temu w derbowym meczu z Realem Madryt.
A tak asystował z Barceloną:
Czy ktoś jeszcze poddaje pod wątpliwość fantazję tego chłopaka?
2. Saúl od 2008 roku terminuje na Vicente Calderón, ale wcześniej przez trzy lata trenował w juniorach Realu. Choć wielu młodych zawodników za możliwość rozwoju w tym klubie oddałaby prawdopodobnie wszystkie skarby świata, to wczorajszy bohater pobyt tam wspomina w sposób traumatyczny.
– Opuściłem Elche i przeniosłem się do Realu. Miałem wtedy 11 lat i nie mogłem odnaleźć się w w nowym otoczeniu. Być może byłoby mi łatwiej dojrzewać, gdyby nie fakt, że w klubie doświadczyłem tak wielu przykrych rzeczy. Nie wiem kogo to była sprawka, czy kolegów z drużyny, czy zazdrosnych rodziców, ale regularnie byłem okradany z żywności i butów. Jakby tego było mało, ciągle skarżono się na mnie do kierownika drużyny, a ja do dziś nie wiem za co.
3. Na razie pociechę z Hiszpana mają oczywiście w Atletico, ale jeśli dalej będzie się rozwijał w tempie spadającej z Mount Everestu kuli śnieżnej, to może szybko zmienić otoczenie. I niestety, nic do gadania nie będą mieli w stolicy, bo możliwość pierwokupu zawodnika ma… Barcelona. Dlaczego akurat Barcelona, skoro Saúl nigdy w życiu nie miał na sobie bordowo-granatowej koszulki FCB? Atleti, kupując w 2013 roku Davida Villę, jako część rozliczenia przyjęło właśnie taki zapis w umowę Nigueza. Jeśli więc w Katalonii stwierdzą, że nadszedł właśnie czas, by chłopaka przemeldować na Camp Nou, to wykładają na stół około 40 milionów euro i transfer staje się faktem.
4. Po tym, co widzieliśmy wczoraj, oczywistym jest, że taki zawodnik to skarb dla ofensywnych formacji. Luz, polot, drybling i technika strzału – na dobrą sprawę nic więcej nie potrzeba, by zachwycać kibiców. Hiszpan to jednak – a w zasadzie przede wszystkim – ogromny pracuś, bo przecież trenując pod okiem Simeone nie można się opieprzać. Czym argumentował fakt, że wczoraj poprosił o zmianę? – Nie zdążyłem w jednej z akcji za przeciwnikiem. Jeśli więc, nawiązując do poprzedniego akapitu, Blaugrana zgarnie chłopaka, to dokona tak naprawdę dwóch wzmocnień – pozyska kapitalnie przygotowanego kondycyjnie atletę i boiskowego artystę.
5. Jeśli o kimkolwiek można powiedzieć, że ma piłkarskie geny, to na pewno o nim. W Weszło z butami Niguez sam pewnie by nie wiedział, co odpowiedzieć na pytanie: „co by było, gdyby nie futbol?” W piłkę grał bowiem jego ojciec – José Antonio, który dla Elche zagrał ponad 200 razy, a pokopał też w kilku mniejszych klubach. José ma trzech synów. Aarón zaczynał w Valencii, ale na tak wysokie progi umiejętności nie starczyło i dziś gra w Bradze. Jonathan, podobnie jak brat z Atletico, przewinął się nawet przez Real, ale dziś przygodę z piłką kontynuuje w słoweńskim FC Koper. No i wisienka na torcie, czyli Saúl. Ale jego przedstawiać już chyba nie musimy.