Tego to się akurat nikt nikt nie spodziewał – szybciej uwierzylibyśmy w koncert AC/DC z wokalistą Guns’n’Roses na wokalu ze Zdzisławem Kręciną na perkusji. A jednak, jeśli ktoś przysnął po piątkowej imprezie to obudził się w innej rzeczywistości – Hazard po 356 dniach strzelił gola w lidze. Jest w tej pięknej historii polski akcent, bo piłkę z siatki wyjmował Artur Boruc.
Gdy ostatnio Belg strzelał gola, to w Polsce prezydentem był Komorowski, a Leicester broniło się przed spadkiem. 3 maja 2015 – prawie rok bez bramki w lidze, dla ofensywnego piłkarza to jest przecież jakiś koszmar. Ale dziś się przełamał, dotarliśmy nawet do niepublikowanego wcześniej materiału, z reakcji loży Abramowicza na ten sukces.
Hazardowi tak się spodobało strzelanie bramek, że w końcówce trafił po raz drugi. Ma chłopak zacięcie! Chelsea wygrała 4:1 zostawiając piłkarzy Bournemouth w średnich humorach – na przykład Boruc może mieć do siebie małe pretensje o przełomową bramkę Belga, chyba mógł zrobić trochę więcej.
*
Bez trzech ważnych ogniw przystępowało Stoke do starcia z City – na ławce był jedynie Bojan, poza kadrą znaleźli się Afellay i Shaqiri. To trochę tak, jakby skoczek narciarski siedział na belce mamuta z jedną nartą, bez gogli i w za małym stroju. To się nie może udać i rzeczywiście, Stoke boleśnie spadło na bulę.
Gdyby nie oprawa graficzna, pomyślelibyśmy, że to mecz towarzyski, albo benefis jakiegoś piłkarza. Tempo niskie, jedna drużyna zdecydowanie przeważa, nawet się przy tym nie męcząc, a druga jest pogodzona z porażką. Scenka rodzajowa: Shawcross fauluje na jedenastkę i nawet nie protestuje, trochę wie, że spartolił, a trochę myśli – karny to karny, po co drążyć? Gdyby ten mecz miał większą temperaturę, gdyby Stoke jeszcze o coś walczyło, może wtedy. A tak to mieliśmy kwietniowe pykanie przy ładnej pogodzie, tyle.
W tę letnią sobotę lepiej grało City, szczególnie Iheanacho – chłopak nie ma jeszcze dwudziestu lat (a ma już za sobą piękny epizod w Ekstraklasie, pamiętacie?), a momentami robił co chciał. Dwa razy trafił do pustaka, szczególnie uderzenie ustalające wynik na 4:0 świadczy o jego talencie – ładnie minął bramkarza i dopełnił formalności. Wcześniej trafiał Fernando i Aguero z rzutu karnego.
Lekki, łatwy i przyjemny mecz City. Stoke ma natomiast za sobą bardzo przykry tydzień, bilans 0:8 to nie jest coś, czym chwalisz się na pierwszym obiedzie u jej rodziców.
*
Trochę rozmarzony wydawał się być Rafa Benitez, gdy słuchał jak tysiące gardeł wykonywało You’ll Never Walk Alone – kiedyś śpiewano dla jego piłkarzy, dziś przyjechał na Anfield jako rywal. Rywal, który desperacko potrzebuje punktów, przyjmie każde oczko gdziekolwiek, od kogokolwiek. Tymczasem już około 60 sekund po koncercie fanów, Benitez musiał patrzyć jak swój taniec odstawia Daniel Sturridge – wiadomo dlaczego, przed chwilą strzelił bramkę. Gol dla obrońców Newcastle żenujący, faul w środku pola, a po nim długie podanie, które leciało dobrą chwilę. Defensorzy jednak byli apatyczni, Sturridge skręcił ich jak dzieci i celnie trafił.
Gdy na 2:0 podwyższył Lallana (piękny strzał w widły), wydawało się, że jest po meczu. Ale wtedy zgłupiał Simon Mignolet – nie wiadomo czego szukał na piątym metrze, może wypadł mu tam jakiś funciak, ale gdy opuścił posterunek, to skarcił go Cisse strzałem głową. Sroki doszły w kontakt i było gorąco, obejrzeliśmy widowisko cios za cios. Przykład? Sturridge wdaje się w drybling, próbuje wymusić karnego – sędzia jest niewzruszony, więc Newcastle idzie z kontrą i dobrą okazję ma Townsend, który jednak pudłuje.
Newcastle było upierdliwe, zwęszyło swoją okazję i piłkarze za żadne skarby świata nie chcieli odpuścić. Bezcennego punktu się doczekali, akcje z prawej strony boiska wykończył Colback, trafiając na 2:2. Remontady to dla The Reds chleb powszedni w każdą stronę – dziś to oni stali się ofiarą.
*
Z klasą chcą się żegnać piłkarze Aston Villi, ale znów nie wyszło. Wszystko na co było ich stać to dwa gole z Southampton, co i tak nie dało nawet remisu. 4:2 dla Świętych, którzy marzą jeszcze o pucharach.