Kiedy pierwszy raz usłyszeliśmy, że Kamil Grosicki rozważa powrót do Polski, pomyśleliśmy, że to jakiś piramidalny absurd. Bo jak to – czołowy zmiennik w jednej z pięciu najsilniejszych lig świata nagle chce zamienić rozgrywki Ibrahimovicia na ligę, w której mają problem ze złożeniem tabeli? Na szczęście szybko wybito Kamilowi z głowy ten pomysł, kluby też się nie dogadały, potem doszło do zmiany trenera i „Grosik” znów zaczął cieszyć się futbolem. My tymczasem postanowiliśmy sobie zadać jedno pytanie – ile dziś znaczy Polak na rynku Ligue 1? Jak mocna jest jego pozycja na tle innych prawoskrzydłowych?
Jesienią Kamil był klasycznym dżokerem. Jego rola w większości meczów była jasno sprecyzowana – wchodzisz w drugiej połowie, wciskasz turbo i rozjeżdżasz zmęczonego przeciwnika. To się sprawdzało, bo Grosicki i strzelał, i asystował, i przy tym czarował niekonwencjonalnymi zagraniami. Wywiązywał się z zadań niemal w stu procentach, ale nie jest tajemnicą, że nie do końca je akceptował. Dostarczał trenerowi Montanierowi argumenty. Wysyłał jasny sygnał, że aż pali się do gry, ale ten albo wolał wystawiać dwóch bocznych obrońców na skrzydle – w myśl zasady, że obrona rzecz święta – albo wychodził z założenia, że Grosicki więcej da po wejściu. „Grosik” gryzł się w język, ale to akceptował.
Aż wymieniono szkoleniowca.
Pod koniec stycznia Montaniera zastąpił Rolland Courbis i Rennes się rozbujało. „Grosik” początkowo dał u niego tylko asystę z Ajaccio, potem zaliczył serię pięciu meczów bez bezpośredniego udziału przy bramce, aż przyszedł mecz Tuluzą i Polak złapał wiatr.
– 27.02. – Toulouse – gol
– 06.03. – Nantes – gol
– 13.03. – Lyon
– 18.03. – Marsylia – asysta
– 02.04. – Reims – gol i asysta
– 10.04. – Nice.
Wyhamował dopiero w ostatniej kolejce, kiedy zresztą został zmieniony w przerwie, ale wreszcie przez dobrych pięć tygodni Kamil mógł o sobie powiedzieć: „podstawowy zawodnik Rennes”. Nie dżoker, tylko kluczowa postać. W niedzielę z Guingamp przekonamy się, czy ta feralna Nicea (0:3) nie nadszarpnęła jego pozycji, ale nawet jeśli „Grosik” nie będzie miał udziału przy żadnym golu w tym sezonie, i tak będzie on dla niego nad wyraz udany. Dlaczego? Ano dlatego…
– 1279 minut
– 9 goli, 4 asysty
– udział przy golu co 98 minut
– 13. strzelec ligi ex-aequo z Angelem Di Marią
– 16. miejsce w klasyfikacji kanadyjskiej ex-aequo z Delortem, Lucasem, Khazrim i Briandem.
Może imponować? Oczywiście, że może. Tym bardziej, że niemal wszystkie klasyfikacje ofensywne Ligue 1 rozjeżdżają walcem piłkarze PSG. Sam Ibrahimović jest najlepszym strzelcem i prawie najlepszym asystentem rozgrywek. Ta liga to po prostu Paryż i reszta, a przewaga w poszczególnych statystykach momentami wręcz poraża.
Grosicki natomiast wyrobił sobie w tym sezonie łatkę… No właśnie, i tu mamy zgryz, jak go trafnie określić. Solidny ligowiec to mimo wszystko za mało. Najbliżej mu raczej do nieobliczalnego skrzydłowego. Wariata w pozytywnym znaczeniu. Zwłaszcza, jeśli chodzi o urodę bramek, bo – gdyby ktoś nam to powiedział trzy lata temu, nigdy byśmy nie uwierzyli – często jak już Kamil pakuje, to tak, że klękajcie narody. Gdyby istniała statystyka odzwierciedlająca atrakcyjność goli, Grosicki byłby w czubie Ligue 1. Czego więc mu brakuje, byśmy dziś rozmawiali o nim w kontekście czołowego klubu europejskiego?
Na bazie InStata przeanalizowaliśmy dokładnie liczby wszystkich prawoskrzydłowych Ligue 1 i pierwszy wniosek jest banalnie prosty: „Grosik” gra po prostu za rzadko. Każdy, kto spojrzy w jego dokonania, najpierw zada pytanie: skoro chłop jest aż tak produktywny w ataku, to dlaczego wykręcił tak niewiele minut? Coś się musi nie zgadzać. Musi posiadać jakiś feler. A niewiele to… ledwie 43% możliwego czasu. Dla porównania jego sąsiad z klasyfikacji kanadyjskiej, Lucas Moura ma tych minut 68%. Naturalne staje się pytanie, do ilu goli i asyst dobiłby Grosicki w tym sezonie, gdyby od początku wychodził w pierwszym składzie. Może średnio mniej na mecz, bo rzadziej rozjeżdżałby przeciwników świeżością, ale w samej klasyfikacji gole plus asysty zapewne zakręciłby się koło pierwszej dziesiątki. Podobny problem ma Nabil Dirar z Monaco, któremu jednak przeszkodziły kontuzje i… kara siedmiu meczów na trybunach za wydarcie się na sędziego. Pod tym względem „Grosik” jest wyjątkowo grzeczny – uciułał ledwie dwie żółte kartki.
No dobrze – na czym więc polegają główne mankamenty Polaka? Tomasz Hajto kiwa w tym miejscu z uznaniem głową. Przyjrzyjmy się – jak ostatnio przy Miliku (KLIK) – detalom.
Po pierwsze – Grosicki ma przeciętną celność podań w pole karne. 36%. Tylko Dirar w czołówce posiada porównywalne liczby. Lucas, Di Maria, ale też Hamuma, Salibur, Dembele czy Jouffre wykręcają ponad 40%, a taki Ferri z Lyonu – 68%. To oczywiście żadna kompromitacja Polaka, ale na pewno warto się poprawić.
Po drugie – marnie wygląda skuteczność pojedynków. 34%. Di Maria co prawda notuje niemal identyczne liczby, ale większość operuje na poziomie 40-47%. Świetny jest Rodelin z Caen – 53%. Co zaskakujące – Grosicki średnio wygrywa tyle samo pojedynków w obronie co w ataku – właśnie 34%. Nie ma dla niego większej różnicy, w którym miejscu boiska walczy.
Po trzecie – zwody. 39%. Oto zdecydowana bolączka naszego kadrowicza. Tu czołówka bije go bez problemu. Pomijając świetnego Lucasa (lub Koziello z Nicei), który zalicza 66% udanych zwodów na mecz, większość operuje na poziomie powyżej 50%. Wyjątkiem jest Romain Alessandrini, któremu jednak kiepska skuteczność zwodów nie przeszkodziła przejść do Marsylii właśnie z Rennes.
I właśnie ten sam Alessandrini powinien stanowić inspirację dla Grosickiego. Dwa sezony w Rennes, potem płynny przeskok do wielkiego klubu. Najpierw 3 gole i 4 asysty, teraz 5 bramek i 4 otwierające podania, a przy tym wyjątkowo zbliżone szczegółowe statystyki.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA