Nie ma sensu walczyć o przegraną sprawę, bo można wyjść na idiotę – coś o tym wie choćby Kazimierz Greń, który nie miał szans obronić się po aferze z biletami, a i tak odstawił cyrk, jakiego Polska dawno nie widziała. W angielskiej piłce też są ludzie nie potrafiący realnie ocenić sytuacji – na pewno należy do nich trener MK Dons, Karl Robinson.
Pamiętacie, co się stało. Antony Kay, czyli boiskowy bandyta ze wspomnianego zespołu, przeprowadził zamach na życie Michała Żyry – tak, na życie i nie ma w tym cienia przesady, bo dla pomocnika futbol jest wszystkim, a ten gość tym atakiem chciał mu to zabrać i przerwać karierę. Brutalne wejście z całym impetem w nogę postawną w okolicach kolana – za to powinien być paragraf, dajcie spokój. A nawet jeśli prawo tak daleko się nie zapuszcza, to ten gość, jego trener i cały klub powinni sypać głowę popiołem, prosząc o wybaczenie. Tymczasem szkoleniowiec piłkarza rozgrzesza!
– Antony nigdy nie traci nad sobą kontroli. Tak naprawdę zabrakło mu tylko dwóch, trzech cali, by dotknąć piłkę. To było na granicy – powiedział Robinson. Dwa-trzy cale, na granicy… Człowiek czyta te brednie i nie może wyjść ze zdumienia, że taki facet ma jakąkolwiek trenerską licencję i prowadzi drużynę na w miarę poważnie poziomie.
Po pierwsze – wytłumaczenie nie ma żadnego sensu, równie dobrze pijany kierowca mógłby powiedzieć, że owszem ma w bani, ale przekroczył limit tylko o 0,3 promila i to w ogóle nie jego wina, że ta kobieta weszła na pasy na zielonym.
Po drugie – nie wiemy, na jakiej granicy widział to zdarzenie Robinson, ale chyba studiował geografię z Ewą Kopacz, która chciała wzmacniać granicę syryjsko-węgierską. Kay miał daleko, by skutecznie zainterweniować, a i tak nie cofnął nogi.
Po trzecie – szczerze mówiąc, to Żyro może mieć w dupie, że Antony nigdy nie traci nad sobą kontroli. Tak samo jak w dupie mają rodziny pasażerów to, że Andreas Lubitz do tej pory nigdy nie porywał samolotów i ich nie rozbijał. No ludzie…
W ogóle, Robinson zwyczajnie kłamie, bo przecież dla Kaya to nie jest pierwszy wyskok. W styczniu 2013 roku uderzył łokciem Paddy’ego Maddena z Yeovil Town, za co dostał cztery mecze dyskwalifikacji, a osiem lat wcześniej wyleciał z boiska po równie brutalnym ataku co na Polaku, w meczu z Doncaster Rovers. To było jeszcze gdy grał w Barnsley, ale wtedy prowadził go poważny trener, bo od kary się nie odwołał i przyznał, że jego piłkarz przesadził. Robinsonowi jakiejkolwiek klasy brak.
Ale wiecie, co jest najgorsze? Polak jeszcze dwa dni później nie otrzymał żadnych przeprosin – nie będziemy nawet sprawdzać, czy w końcu się doczekał, bo nie ma to żadnego znaczenia. Kay powinien jechać za pomocnikiem do szpitala od razu po końcowym gwizdku sędziego, najpóźniej następnego dnia rano.
To też ciekawe, że on w ogóle nie wyleciał z boiska – sędzia dając mu jedynie żółtą kartkę, dołączył do szerokiego już grona ludzi bez wyobraźni. Championship to jest jednak jakiś inny styl życia, któremu cywilizacja uciekła bardzo dawno temu.