Gdyby Johan Cruyff oglądał ten mecz z niebios, mógłby poczuć się rozczarowany. Prawdziwy hołd legendzie holenderskiej piłki oddali dzisiejszego wieczoru wszyscy poza zawodnikami. Patrząc logicznie – nic nie wskazywało, by Real urwał dziś punkty Barcelonie. 39 meczów bez porażki – ta statystyka mówiła wszystko o tym, do jakiej perfekcji doprowadził „Dumę Katalonii” Luis Enrique. Znów jednak potwierdziło się, że o piłce na takim – najwyższym – poziomie decydują detale. Czerwona kartka dla Sergio Ramosa, o którą prosił się przez cały mecz. Automatycznie nasuwały się pytania, jak głęboko cofnie się Real i jak mocno zaatakuje Barcelona. Odpowiedź? Gol Cristiano Ronaldo. Tego, który przez cały sezon nie strzelał mocnym zespołom. Football, bloody hell.
Hiszpania przez ostatnie dwa tygodnie żyła tym meczem. Reprezentacja Hiszpanii miała być tylko przystawką – zresztą bez Iniesty i Busquetsa, by ci zdążyli wydobrzeć. Liczyło się jedno. El Clasico. Mecz, który – jak pisała „Marca” – hay que ver, czyli trzeba zobaczyć. Spotkanie dające kolejny nieformalny tytuł. Nie gwarantujące pucharu do gabloty, ale największy prestiż w międzyklubowych rywalizacjach światowego futbolu. Piłkarze i trenerzy mogli się przekrzykiwać, czy gra o ligę jeszcze się toczy (Bale), czy jednak została przegrana (Zidane), ale tu stawka była inna. Stawkę czuć było w powietrzu od samego rana.
– Takiej ochrony nie pamiętam, od kiedy tu żyję – mówił na oko 60-letni taksówkarz wioząc nas o jedenastej rano w okolice Camp Nou. – Odholowali wszystkie auta zaparkowane wokół stadionu. Wolałbym tam nie wjeżdżać. Przejdziecie się? – pytał retorycznie. Policja przedsięwzięła wszelkie środki ostrożności, żeby żaden samochód nie zbliżył się do mekki futbolu. Z ochroną na samym obiekcie było różnie. Nie mamy pewności, jak wyglądały przeszukiwania „przeciętnych” kibiców, ale nas – komentatorów – wpuszczono na teren obiektu przynajmniej 20 razy bez choćby minimalnego zaglądnięcia do plecaka. Przykład jest absurdalny, ale gdyby Fabio Capello, Vahid Halilhodzić, Juan Pablo Sorin lub Eric Abidal chcieli wnieść bombę, to po prostu by ją wnieśli.
Na szczęście wszystko odbyło się według planu. Perfekcyjnie. Od początku do końca. Z poruszającym filmem dedykowanym Johanowi Cruyffowi. Z gracias wypowiadanym przez kolejne legendy łzy aż same cisnęły się do oczu. Realizatorzy transmisji raz za razem pokazywali płaczących kibiców. Wielka mozaika z dziesiątek tysięcy kartek składających się na czternastkę. Owacja w czternastej minucie. Koszulki Barcelony i Ajaksem wjeżdżające na murawę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. – Jestem byłym piłkarzem, byłym dyrektorem, byłym trenerem, byłym menedżerem, byłym prezydentem honorowym. Miła lista, która jednak przypomina, że wszystko zmierza ku końcowi – mówił niedawno we wzruszający sposób sam Cruyff. Dziś doczekał się hołdu pełną gębą. Hołdu nie dla zwykłego piłkarza, trenera, czy menedżera. To był hołd dla człowieka, który stworzył futbol w aktualnej postaci. Jak dla prezydenta albo papieża futbolu.
Zabrakło tylko futbolu totalnego.
Ten mecz był dziwny. Tak, to określenie jest trafne. Po prostu dziwny. Rwany. Nieregularny. Nieprawdopodobnie ostry jak na Hiszpanię. Luis Enrique zapowiadał, że przy takiej randze nie istnieje coś takiego jak zmęczenie, ale chyba nawet on sam nie spodziewał się takiej jatki. Barcelona wystawiła najmocniejszą jedenastkę, z Rakiticiem, Iniestą i Busquetsem, którzy – gdy grają w wyjściowym składzie – nigdy nie przegrywają, ale na Real to nie wystarczyło. Na Real, który też grał bardzo słabo, licząc tylko na kontry. Pierwsza połowa to było starcie zespołu przeciętnego z bardzo przeciętnym. Messi nie był sobą, Neymarowi średnio wychodziły dryblingi, Suarez dawał się łapać na spalonym – to po jednej stronie. Po drugiej – brakowało precyzji, Ronaldo był wyłączony, Kroosa w ogóle nie dało się zauważyć, a Modrić harował głównie w destrukcji, jakby nie był Modriciem, tylko Casemiro. Barcelona wyglądała dużo lepiej, ale słowo „lepiej” ogólnie nie pasowało do pierwszej połowy. Było albo kiepsko, albo słabo. Do wyboru.
Otworzyło się po przerwie, ale najlepszym podsumowaniem i tak było trafienie Gerarda Pique. Właśnie obrońcy, a nie któregoś z ofensywnych zawodników, którzy – niemal w całości – sprawiali wrażenie sparaliżowanych rangą meczu. Real zresztą podobnie, ale wystarczyła jedna ułańska szarża Marcelo – klasyka w wykonaniu Brazylijczyka, który zamiast sprawdzić, czy ktoś go asekuruje, ruszył na hura do przodu i – jak się okazało – właśnie takiej akcji brakowało. Oskrzydlenie do Kroosa, kiepskie dośrodkowanie, piłka podbita od obrońcy i… Benzema strzelający nożycami. Finalizacja spektakularna. Kilkanaście minut znów rwanej gry, wchodzi Jese, odmienia Real, Ramos wylatuje i dalszy ciąg już znacie. Ronaldo daje zwycięstwo nad Barceloną. Kibice i dziennikarze siedzący obok nas byli w takim szoku, jakby nie wierzyli, że ten gol padł. Jakby liczyli, że sędzia anuluje kolejne trafienie Realowi jak to, gdy Bale podparł się na Albie. Camp Nou zwyczajnie zamarło. To nie była frustracja. To był zwyczajny szok. Tym bardziej, że pewnie większość – a tu publika naprawdę zna się na futbolu – zastanawiała się, jak bardzo Real się cofnie lub czy Zidane nie wpuści Nacho na wzmocnienie obrony po kartce Ramosa.
Krajobraz po meczu w Barcelonie niewiele się jednak zmienił. Nie ma już – o czym mówił przed spotkaniem Iniesta – euforii, ale wciąż pozostaje optymizm. Stolica Katalonii ruszyła na zabawę tak, jakby przygotowywała się do niej przez 85 minut, bo przewaga jest mimo wszystko bezpieczna i nawet remis praktycznie przyklepałby tytuł Blaugrany. Euforia – jak podejrzewamy – panuje natomiast w Madrycie. Walka o drugie miejsce trwa i to na noże, a przy tym okazało się, że Real jednak posiada trenera, który jest w stanie ograć Barcelonę. Bo Zidane może być szkoleniowym żółtodziobem, ale to on – w przeciwieństwie do Beniteza – zachował rozsądek wypuszczając Casemiro w El Clasico. To on, gdy gra się nie kleiła, wpuścił Jese, który zdynamizował grę. To on wbrew sugestiom Florentino Pereza pozostawił Bale’a na prawej stronie. I to jest właśnie największy zwycięzca tego meczu. Zizou. Futbol dziś nie wygrał, ale on jak najbardziej.
TOMASZ ĆWIĄKAŁA