Niedziela. Wczesne godziny popołudniowe. Mauricio Pochettino siada wygodnie w fotelu, czekając na kolejny mecz Premier League. Spotkanie, które miało dać odpowiedź na pytanie: czy Liverpool jest w stanie zostać mistrzem Anglii. Kto by pomyślał, że obrazek potykającego się na własnej połowie Stevena Gerrarda wróci i na dobre zalegnie w głowie Argentyńczyka niecałe dwa lata później…
Pochettino stworzył w Londynie coś naprawdę wielkiego. Czy zdobędzie mistrzostwo Anglii, czy wyląduje poza podium, tego co zrobił przez dwa lata dla Tottenhamu nie da się zamknąć w ramach cyferek oznaczających punkty czy miejsce w tabeli. Płynnie wprowadził zespół w okres przejściowy, w którym duże wydatki transferowe mają nie mieć racji bytu ze względu na plany budowy nowego stadionu. Odważnie postawił na młodych chłopaków, choć nikt ze względu tylko na dziewiczego wąsika pod nosem miejsca u niego nie dostał. Dlatego przebił się niesamowicie uzdolniony, ale i piekielnie pracowity Alli, dlatego za moment najprawdopodobniej jego drogą pójdzie Onomah. Nikt teraz nie obawia się, że brak inwestycji w wielkie nazwiska za moment spowoduje pikowanie w kierunku środka tabeli. Każdy w klubie, od sprzątaczki po prezesa, ma bowiem przeświadczenie graniczące z pewnością, że Argentyńczyk zaraz wyciągnie kolejnego królika z kapelusza.
Oczywiście, zasadne jest pytanie: ile w śnie, który przeżywają teraz kibice na White Hart Lane i który pozwala wciąż mieć w zasięgu wzroku tytuł mistrzowski jest solidarnej słabości największych brytyjskich marek? I nie ma co zaklinać rzeczywistości. Bardzo dużo. Które miejsce tak punktując Tottenham zajmowałby w poprzednich latach na tym etapie sezonu?
2014/2015:
1. Chelsea – 73 pkt
2. Arsenal – 63 pkt
3. Manchester United – 62 pkt
4. Manchester City – 61 pkt (bilans bramkowy +33)
5. Tottenham – 61 pkt (bilans bramkowy +32)
6. Liverpool – 54 pkt
2013/2014:
1. Manchester City – 70 pkt
2. Chelsea – 69 pkt
3. Liverpool – 68 pkt
4. Arsenal – 63 pkt
5. Tottenham – 61 pkt
6. Everton – 57 pkt
2012/2013:
1. Manchester United – 78 pkt
2. Manchester City – 65 pkt
3. Tottenham – 61 pkt
4. Chelsea – 58 pkt
Tak naprawdę w żadnym z nich Koguty nie miałyby szans na nic więcej poza walką o Ligę Mistrzów. Ale to właśnie teraz jest ten jeden sezon, w którym gwiazdy utworzyły sprzyjający układ. W którym marzenia wydają się być na wyciągnięcie ręki…
„Jak my to dobrze znamy” mogliby w tym momencie powiedzieć kibice Liverpoolu. Tutaj wracamy bowiem do wspomnianego obrazka, który z pewnością siedzi teraz w głowie menedżera ich najbliższych rywali i siedzieć będzie póki nie zabrzmi ostatni gwizdek na St. James’ Park, obwieszczający zakończenie sezonu. Chwili, za której cofnięcie każda z zasiadających na The Kop osób oddałaby pewnie dom, samochód i żonę z dziećmi.
Wtedy to The Reds rozgrywali sezon, który bez grama przesady można określić rozgrywkami na miarę wielkiego Liverpoolu lat siedemdziesiątych. Luis Suarez potrafił przejechać walcem atomowym po każdej ligowej defensywie, a wierny barwom przez długie lata Steven Gerrard mógł wreszcie dosięgnąć upragnionego mistrzostwa Anglii, którego smaku ostatecznie nigdy nie było mu dane zaznać. Lata znaczone popadaniem w przeciętność i desperackiej walki o miejsce numer cztery miały wreszcie zostać wynagrodzone z nawiązką.
Jak wiemy – nie zostały. Gerrard wykonał pad, który miał na zawsze zdefiniować jego ligową przygodę z Liverpoolem. Tego właśnie musi się teraz obawiać Pochettino. Nie tego, że zespół może być źle przygotowany do końcówki sezonu. Bo przecież to właśnie Spurs biegają najwięcej w tym roku, niezmordowanie stosując swój wysoki pressing już na połowie rywala. Ale właśnie tego, że któryś z rozgrywających sezon życia zawodników w decydującym momencie się poślizgnie. Skiksuje. Wbije kuriozalnego swojaka. Zrobi coś, na co on – perfekcjonista w każdym calu nie może mieć wpływu. Sprawi, że pogoń za rewelacyjnym Leicester z już w tym momencie trudnej stanie się zwyczajnie niemożliwą.
Przed Tottenhamem rozpoczyna się dziś czas wielkiej próby. Już bez możliwości dokonania korekty podczas przerwy na reprezentację, bez choćby chwili wytchnienia. Otwierający się symbolicznie – w meczu właśnie przeciwko Liverpoolowi, który po tamtym szalonym roku pod wodzą Brendana Rodgersa znów osiadł na mieliźnie. Zespołowi Jurgena Kloppa, który zatrudniony został właśnie po to, by na Anfield dokonać gruntownej przebudowy. Dojść do tego, co udało się Pochettino. Zbudować głodny sukcesów zespół w oparciu o żądnych gry, młodych zawodników dopiero pracujących na swoje nazwisko. Jak choćby Serb Grujić czy Niemiec Matip, którzy w lipcu wspólnie zameldują się w mieście Beatlesów.
Dzisiejsze spotkanie będzie więc pojedynkiem dwóch trenerów, których założenia można wręcz uznać za bliźniaczo podobne. Dwóch filozofii, które więcej niż różnic mają punktów zbieżnych. Poświęcony rozgrywkom angielskiej ekstraklasy portal eplindex.com zadaje wręcz pytanie: „czy Klopp i Pochettino to trenerzy dzielący wspólny plan gry?”
Obaj pracują bowiem ze świadomością, że pewnego dnia po ich gwiazdy zgłosi się ktoś z absolutnego topu i klocki trzeba będzie układać od nowa – przerabiali to wszak i w Borussii, i w Southampton. Obaj słyną też z wykorzystywania raczej wąskiego grona zawodników o podobnej charakterystyce. A przecież legendarny już „gegenpressing” Kloppa niewiele różni się od agresywnego podchodzenia pod rywali już na ich połowie i szybkiego przechodzenia do ataku dzięki posiadaniu wywalczonemu blisko bramki przeciwnika podbitego stemplem argentyńskiego „Szeryfa”. Trenera, o którym jego były podopieczny Jack Cork mówi: – U niego jedna para płuc to za mało. Żeby wytrzymać treningi u Pochettino przydałaby się dodatkowa.
Dziś obaj zmierzą się na angielskich boiskach po raz drugi. I tak jak pierwsze spotkanie było raczej nieco bardziej intensywną odmianą partii szachów, której debiutujący w Premier League Klopp za żadne skarby świata nie chciał przegrać, o tyle dziś liczymy na kolejną spektakularną odsłonę bitwy o Anglię. Batalię, która może zdefiniować całą dotychczasową kampanię Kogutów. I przede wszystkim mecz, podczas którego bez zapiętych pasów ciężko będzie wysiedzieć w fotelu.