W rankingu piłkarzy najbardziej bezlitośnie haratanych przez kontuzje za kilka ostatnich lat znalazłby się gdzieś tuż za plecami Abou Diaby’ego czy Giuseppe Rossiego. Franck Ribery nie daje jednak o sobie zapomnieć i gdy zamiast gramolić się na szpitalną kozetkę wybiega na zieloną murawę, wciąż potrafi pokazać, że ma „to coś”.
Dziś właśnie „to coś” zapewniło Bayernowi niezwykle ważne trzy oczka. Punkty dające spokój i pozwalające nieco odetchnąć od nerwowego oglądania za siebie, gdzie przed tą kolejką na dystans pięciu punktów doskoczyła Borussia Dortmund. A jak już wpisywać się na listę strzelców, to z pompą:
Ok Ribery is back! pic.twitter.com/DPFMwpavx6
— Irfan (@IrfanInc) 2 kwietnia 2016
Gol Francuza cieszyć musi tym bardziej, że ostatnie lata to dla niego czas nieustannej, nierównej walki ze swoim wątłym organizmem, której przebieg wyglądał mniej więcej tak:
– 17. października 2013 – 24. października 2013 – uraz torebki stawowej – opuszczone 3 mecze
– 21. listopada 2013 – 4. grudnia 2013 – złamane żebra – opuszczonych 6 meczów
– 23. stycznia 2014 – 30. stycznia 2014 – kontuzja pleców – opuszczone 3 mecze
– 6. lutego 2014 – 3. marca 2014 – krwiak na pośladku – opuszczonych 10 meczów
– 3. kwietnia 2014 – 1. maja 2014 – kontuzja pleców – opuszczonych 12 meczów
– 5. czerwca 2014 – 14. lipca 2014 – kontuzja pleców – opuszczone mistrzostwa świata
– 11. sierpnia 2014 – 1. września 2014 – uraz rzepki kolanowej – opuszczone 4 mecze
– 15. września 2014 – 16. października 2014 – uraz rzepki kolanowej – opuszczonych 6 meczów
– 29. stycznia 2015 – 9. lutego 2015 – kontuzja mięśniowa – opuszczone 3 mecze
– 12. marca 2015 – 30. listopada 2015 – problemy z kostką – opuszczonych 38 meczów
– 10. grudnia 2015 – 11. lutego 2016 – naciągnięcie mięśnia – opuszczonych 7 meczów
Ostatnio gdy Francuzowi udało się tak jak teraz wybiec na plac gry w co najmniej 9 kolejnych meczach, był jeszcze rok 2014. Łącznie przez ostatnie dwa i pół roku skrzydłowy Bayernu stracił 92 spotkania ze 162 możliwych do rozegrania w barwach mistrza Niemiec. Jakby tego było mało, na mundialu w Brazylii dwa lata temu, który miał być ostatnim koncertem Francuza w barwach reprezentacji, Ribery’emu nie było nawet dane wyjść na scenę. Jak łatwo się domyślić – z powodu urazu.
Najdłużej doskwierała mu kostka, przez którą stracił praktycznie cały ubiegły rok. Nie ukrywał zresztą, że pojawiało się wtedy zrezygnowanie, złość, ale i myśli o zakończeniu piłkarskiej kariery. – Nie mogłem nic zrobić, to było coś okropnego. Dla mnie ta kontuzja to katastrofa. Można myśleć, że mam wszystko co sobie wymarzyłem, a jednak nie czuję się wolny. Cały czas myślę tylko o mojej stopie. Próbuję biegać, ale nie mogę.
Kruche zdrowie Francuza trzyma się jednak chwilowo w ryzach. Z korzyścią dla całego Bayernu. W tym sezonie ligowym gdy jest już na boisku, średnio co 95 minut wypracowuje dla Bawarczyków bramkę – a to posyłając piłkę do siatki, a to przynajmniej zapewniając wypieszczone ostatnie podanie do partnera. Dziś raz jeszcze, jak za swoich najlepszych lat zaznaczył swoją obecność na boisku. Człowiek z Blizną przypomniał, że nieprzypadkowo mówiło się o nim „The Magician”.
Pytanie tylko, czy zawodnik z taką historią kontuzji, z tak wieloma uszczerbkami na zdrowiu na dłuższą metę jest w stanie utrzymać się na powierzchni? A może pojedynczy błysk między jedną a drugą wizytą w lekarskim gabinecie, to maksimum na co go w tym momencie stać?