Reklama

Leicester pewnym krokiem do mety. Czy oni są nieśmiertelni?

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 marca 2016, 23:45 • 3 min czytania 0 komentarzy

Kiedy w liczbie meczów z przodu pojawia się „trójka”, to jest to oczywisty znak, że do końca pozostało już naprawdę niewiele. Wprawdzie nie jest to jeszcze ten etap, kiedy upragniony finisz znajduje się w zasięgu paru kroków albo przysłowiowego rzutu beretem, lecz z pewnością ten, w którym powoli, zza horyzontu wyłania się widok dwóch ciź radośnie pomachujących chorągiewkami z biało-czarną szachownicą oraz czerwona bramka z napisem „meta” u góry. Leicester w poniedziałek zdobyło kolejny punkt kontrolny i teraz może tylko odliczać te, które pozostały – czyli ostatnie osiem.

Leicester pewnym krokiem do mety. Czy oni są nieśmiertelni?

Sytuacja w tabeli? Wyjątkowo komfortowa, bo przewaga nad wiceliderem wynosi pięć punktów, a nad trzecim i czwartym miejscem – odpowiednio 11 i 12 (chociaż Arsenal i Manchester City mają jeszcze po jednym zaległym meczu). W tym sezonie Premier League napisała więc scenariusz, jakiego nie przewidziałby pewnie nawet żaden nawiedzony facio ze szklaną kulą albo inni mistrzowie tarota.

Rozkład jazdy? Wygląda tak:

– 19 marca: Crystal Palace (w)
– 3 kwietnia: Southampton (d)
– 10 kwietnia: Sunderland (w)
– 17 kwietnia: West Ham (d)
– 24 kwietnia: Swansea (d)
– 1 maja: Manchester United (w)
– 7 maja: Everton (d)
– 15 maja: Chelsea (w)

Czy „Lisy” stracą jeszcze punkty? To raczej sprawa tak oczywista, jak poranny wschód słońca, ale przecież trudno oczekiwać, by Tottenham, Arsenal i City punktowały tydzień po tygodniu do samego końca. W terminarzu od razu w oczy kłują wyjazdy na Old Trafford i Stamford Bridge, ale tak na dobrą sprawę są one zaplanowane praktycznie na sam koniec i mecz z Chelsea może okazać się już zwykłym pojedynkiem „o pietruchę”. Z drugiej jednak strony, oficjalna celebra ze zdobycia tytułu na stadionie dotychczasowego mistrza miałaby jeszcze bardziej wyjątkowy smak.

Reklama

A co wydarzyło się dzisiaj? To proste: zespół Claudio Ranieriego przybił stempel na kolejnym zwycięstwie. Przeciwnikiem było Newcastle, które grało swój pierwszy mecz pod wodzą Rafy Beniteza przybyłego na St. James’s Park w roli strażaka. Jeśli ktoś z Leicester pamiętał debiuty Hiszpana w ciągu ostatnich 15 lat, ten musiał się lekko zmartwić, bo za każdym razem zwyciężał. Aż do dziś. „Lisy” trafiły tylko raz, ale za to spektakularnie. W 25. minucie Mahrez dorzucił piłkę z wolnego w pole karne, tam doszło do typowej powietrznej odbijanki (coś jak bilard, tylko głowami), w końcu Vardy wygrał pojedynek i barkiem trącił piłkę do Okazakiego. Co z tego, że Japończyk był tyłem do bramki? Po prostu z gracją przywalił z przewroty.

Sam mecz nie był porywający nawet w najmniejszym stopniu. Nieuchronnie przypominało nam to jakiś typowy poniedziałek w drugiej lidze greckiej albo w innej ogórkolandii. Żeby było śmieszniej, strzał Okazakiego był jedynym celnym dla „Lisów” w tym meczu. Newcastle nie było pod tym względem o wiele lepsze, bo tylko dwa razy celnie uderzyło w kierunku Schmeichela, ale ani razu groźnie.

Gary Lineker powiedział przed tym meczem, że „Lisy” znajdują się na krawędzi nieśmiertelności. Dziś moglibyśmy to odnieść tylko do N’Golo Kante, ale naprawdę, jeszcze trochę i spokojnie hasło przypasuje do całej paczki.

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...