Różnie układają się losy chłopaków z reprezentacji młodzieżowej Marcina Dorny. Wiecie – tej, która według ekspertów od piłki juniorskiej była najmocniejsza od lat i która swoją szansę na sukces przerżnęła w pamiętnym meczu z Grecją. Generalnie nie jest najgorzej, bo kilku z nich jest blisko pierwszego składu pierwszej reprezentacji (Milik, Zieliński, Linetty), kilku ciągle jest w szerokim kręgu zainteresowań Nawałki (Wszołek, Dawidowicz, Janicki, Golla, Dąbrowski, ew. Żyro), ale nie da się ukryć, że są tu też historie bardzo niepokojące. Od Szumskiego, który był w tamtej drużynie jedynką, a nie gra nawet w Ekstraklasie, przez Kamińskiego, który gra, ale trochę przestał się rozwijać, aż po Furmana, Wolskiego, Lewandowskiego czy Chrapka, którzy odbili się od ściany w trochę poważniejszych ligach i w większości już wrócili z podkulonym ogonem. Szczególnie frapujący jest przykład ostatniego z wymienionych.
No bo chyba sami widzicie, jak to ostatnio wygląda. Wracają do Ekstraklasy goście z odciskami na dupach, których dorobili się w jakichś belgijskich średniakach, do akcji wchodzą niemal jak Szakal w Killerze – z marszu, na czczo, nawet rąk nie myją – i co? I albo błyszczą (Starzyńki to TOP10 najlepszych piłkarzy wiosną), albo wyróżniają się w swoich nowych drużynach (jak np. Wolski w Wiśle). W najgorszym wypadku po prostu grają. A Chrapek bardzo długo miał problem nawet z tym.
Wiadomo – trafił do Lechii, a to klub, który rządzi się swoimi prawami i w którym w pewnym momencie trzeba było rozbudowywać szatnie, bo nie wszyscy się mieścili. No ale z drugiej strony – przecież w tej samej Lechii na pozycji Chrapka od dłuższego czasu regularnie występuje np. Daniel Łukasik, a to nie jest zajebiście wysoko zawieszona poprzeczka. No i mijały kolejne mecze, drużyna – delikatnie rzecz ujmując – nie wymiatała, szalona rotacja dotyczyła zarówno piłkarzy, jak i trenerów. I w tych specyficznych, ale też sprzyjających dostawaniu szans okolicznościach przyrody Chrapek nazbierał szalone 71 minut w całej rudzie jesiennej. 71. Nawet w tej całej Catanii, w której został przecież skreślony, od czasu do czasu grywał więcej. W jednym w meczu…
Generalnie rok 2015 był w jego wykonaniu tak słaby, że utrzymując tempo zjazdu, za kilka miesięcy próbowałby trafić piłką w czoło Krzywickiego jako piłkarz Chojniczanki Chojnice. No raczej nie tak miała wyglądać ta kariera.
Ale wszystko wskazuje na to, że jeszcze nie wszystko stracone. Od momentu pojawienia się w Gdańsku Piotra Nowaka, jego akcje poszły w górę:
– 14 minut i asysta z Podbeskidziem,
– ławka z Koroną,
– ławka z Piastem,
– ławka z Zagłębiem,
– 90 minut i asysta z Jagiellonią,
– 90 minut i asysta z Górnikiem.
Nie od razu przekonał do siebie nowego szkoleniowca, ale gdy już dostał poważną szansę, z miejsca zaczął grać bardzo dobrze. W ostatnich dwóch meczach był najlepszym piłkarzem Lechii. Tak na marginesie: prócz tego, że rządzi w środku pola – gra odpowiedzialnie z tyłu, z przodu nie brakuje mu fantazji, dobrze współpracuje z kolegami – jego bilans wygląda w sumie imponująco. Doliczając jesień – 5 spotkań, 3 asysty, jedna co 88 minut. To już niemało – żaden z pomocników Lechii nie ma więcej ostatnich podań zakończonych golem (Łukasik potrzebował 1253 minut, by mieć ich tyle samo), podobnie jak wielu w miarę uznanych ligowców, tych regularnie pojawiających się na murawie. Ale to oczywiście tylko dodatek do dobrej gry.
Niedługo przy nazwisku Chrapka powinno pojawić się zarówno więcej minut, jak i więcej liczb wyrażających osiągnięcia, bo te ostatnie mecze były zwiastunem czegoś fajnego. Ciężko sobie wyobrazić, by Nowak ni stąd, nie zowąd znów go odstawił. I nagle może się okazać, że Chrapek odegra nawet rólkę przy powołaniach na Euro, bo jego wznowienie kariery i dobra postawa będzie pewnie oznaczać mniej szans dla Sebastiana Mili. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu pewnie po cichu liczył, że może wygryźć kogoś bezpośrednio z reprezentacji, ale biorąc pod uwagę późniejsze wydarzenia, to i tak dla niego spory awans.
Fot. 400mm.pl