Jak dobry film akcji. Tak najkrócej można scharakteryzować spotkanie Ruchu Chorzów z Cracovią, które pozytywnie zaskoczyło chyba wszystkich widzów. Jasne, to dwa zespoły z górnej połowy tabeli, w dodatku oba pokazywały już w tym sezonie, że stać je na naprawdę porządną, intensywną grę. Ale to, co obejrzeliśmy dzisiaj przy Cichej przewyższyło oczekiwania. W końcu nie w każdej kolejce zdarzają się mecze, gdzie nie brakuje i pasjonujących pościgów, i strzelanin, i zwrotów akcji, charakterystycznych dla kina tego gatunku.
Zaczęło się tradycyjnie, od trzęsienia ziemi. Obie drużyny z wysokim pressingiem, obie z kreatywnymi zawodnikami, obie ze sprinterami – Diabangiem i Mazkiem. Od pierwszego gwizdka grę defensywną traktowano z pewnym przymrużeniem oka, starając się przesadnie nie utrudniać sytuacji utalentowanym pomocnikom i napastnikom. Pierwszy do tańca zaprosił wszystkich Putnocky wypuszczając piłkę pod nogi Jendriska. Nie winimy go, bo interwencję zdecydowanie utrudnił rykoszet, ale przede wszystkim nie winimy go, bo od tej niefortunnej interwencji rozpoczęło się mordobicie.
Dzień konia miał przede wszystkim Kamil Mazek, który dzisiaj wizualnie przypominał Darth Vadera bez maski. Do jego sprintów i rajdów zdążyliśmy się przyzwyczaić, ale przeciw Cracovii dorzucił do tego finezyjne przyjęcia (dwa razy z obrotem – palce lizać!) oraz próby kombinacyjnej gry, czy to z Iwańskim, czy to z Lipskim. Właściwie każda akcja Ruchu przechodziła przez prawe skrzydło, czy to w początkowej fazie, czy tej końcowej, jak przy bramce. Ale pochwały dla Mazka to za mało – równie dobrze grał dzisiaj Lipski, uruchamiając raz po raz nie tylko swoich skrzydłowych, ale nawet… Łukasza Surmę, czego efektem gol Stępińskiego.
W ogóle ten uparty miks weteranów – Zieńczuka, Surmy i Iwańskiego – z młodzianami Lipskim, Stępińskim i Mazkiem daje kozackie efekty. Jednak nie tak kozackie, by były w stanie powstrzymać armadę Cracovii. Druga połowa należała już bowiem do gości, co może wynikać ze zmiany koncepcji. Po zejściu Zejdlera, jeszcze przed przerwą, Zieliński zamieszał klockami, znów rzucając do boju czterech środkowych pomocników – Kapustkę, Cetnarskiego, Dąbrowskiego i Budzińskiego. Sprawdziło się. Wspomagani przez Wójcickiego i Deleu ruszyli do odrabiania strat, zajęło im to kwadrans, po którym Dąbrowski – zdobywają swojego pierwszego gola w tym sezonie – dał Cracovii prowadzenie i w ostatecznym rozrachunku komplet punktów.
Chętnie rozpisalibyśmy tutaj jeszcze jakiś hymn pochwalny dla aktywności, szybkości i coraz większego opanowania Mazka, albo błyskotliwości Lipskiego. Dorzucilibyśmy jeszcze ze cztery akapity o tym, jak świetnie znalazł się z piłką w polu karnym Cetnarski, jak doskonale wykończył akcję Deleu. Ale to wszystko i tak nie oddałoby tego, co w zakończonym właśnie spotkaniu było najlepsze: intensywności, zaciętości, wyrównanej walki (co nie oznacza tysiąca fauli w kole środkowym!). Jeśli nie oglądaliście – naprawdę warto skusić się na powtórkę.
Nie sądzimy by prędko w rodzimej Ekstraklasie znalazł się mecz, w którym obie drużyny zagrają tak wysoko, jednocześnie nie tracąc płynności w ofensywie. Gdyby jeszcze nie brakło skuteczności, gdyby nie fakt, że gol Mazka padł po dwóch (!) spalonych – moglibyśmy ten mecz nagrać i oprawić w ramkę.
Autentycznie – żal, że trwał tylko 90 minut.
Fot.FotoPyK