Kiedy klub z czołówki Premier League mierzy się z liderem Championship, to werdykt powinien być oczywisty. Tymczasem zwolennicy teorii, że futbol to przedziwna dyscyplina po tym spotkaniu mogli lekko zarechotać. Niewiele bowiem brakowało, by zespół, który do 86. minuty nie oddał ANI JEDNEGO celnego strzału, wyrzucił giganta za burtę. Zakończyło się jednak bezbramkowo, co oznacza, że zarówno jedni, jak i drudzy mogli po końcowym gwizdku głęboko odetchnąć. Ale to oczywiście nie koniec, bo dopiero powtórka tego spotkania rozstrzygnie, komu należy się miejsce w ćwierćfinale FA Cup.
Tygrysy miały tylko jednego bohatera w tej rywalizacji i był nim Eldin Jakupović. Bramkarz. Facet na co dzień nie ma podjazdu do Allana McGregora, który w lidze gra wszystko. Puchar krajowy był więc dla niego jedyną okazją – oprócz rzecz jasna treningów – by powąchać murawę. Szwajcar łapał wszystko, a czego nie wyłapał – to zbijał na bok. Nie robiło mu różnicy, czy strzelał Walcott czy inny Welbeck. Był po prostu fenomenalny i tym meczem dał bardzo jasny sygnał Dusanowi Kuciakowi: chłopie, nie licz tutaj na zbyt wiele. Słowak mógł tylko z zazdrością spoglądać na poczynania swojego kolegi.
Tak ten mecz właśnie wyglądał. Arsenal całkowicie zdominował swojego przeciwnika, na wiele różnych stron rozciągał defensywę Hull i często próbował coś wcisnąć do siatki, ale cóż – nic nie przeszło. Nawet para przez gwizdek sędziego, kiedy Alex Bruce ewidentnie zablokował ręką strzał Elneny’ego. Bardziej oczywistej sytuacji chyba być nie mogło – no chyba, że defensor Hull złapałby piłkę do rąk i zaczął bezczelnie kręcić nią na kciuku.
Hull City przez długi czas nie miało żadnych argumentów i wynik nie uległby zmienia, choćby nawet między słupkami stał Karol Krawczyk zamiast Ospiny. Praktycznie do samego końca nie udało się ani razu celnie strzelić na bramkę, dopiero rezerwowy Sone Aluko nabrał chęci, by miano zawodnika meczu przypadło jemu, a nie Jakupoviciowi. Nigeryjczyk grał jednak na samej linii z obrońcami i w dwóch kluczowych sytuacjach był łapany na spalone. Nawet wtedy, gdy miał piłkę meczową po idealnej wrzutce z prawej strony, którą zwieńczył lekkim strzałem prosto w bramkarza.
Miała być demonstracja siły i potencjału ofensywnego ze strony Arsenalu przed Barceloną, a wyszedł pokaz impotencji. No i ta nieszczęsna powtórka meczu już na stadionie Hull, która Wengerowi i spółce będzie wyjątkowo nie na rękę.