Zawirowania wokół zmian trenerskich w Realu Madryt przyćmiły nieco problemy z którymi klub boryka się za kulisami. Na murawie drużyna prezentuje się zdecydowanie lepiej, ale kibiców nie pociesza z pewnością świadomość, że na Bernabeu pracują ludzie, którym nie do końca zależy na sukcesie “Królewskich”. Po tym jak piłkarski świat poznał prawdziwą wartość Garethe Bale’a i zarobki Toniego Kroosa, na madrycką korporację spadła kolejna bomba. Tym razem do sieci wyciekły skany kontraktu Davida De Gei, który Hiszpan miał podpisać ostatniego dnia letniego okna transferowego.
Wszyscy dobrze pamiętamy sierpniową sagę dotyczącą transferu golkipera do Realu. Ostatecznie Hiszpan nie przeniósł się na Półwysep Iberyjski, a wszystko przez minimalne opóźnienie w kwestii dostarczenia wymaganych dokumentów. Być może zawiódł faks, być może refleks ludzki – tego nie wiemy. O sprawie szybko jednak zapomniano, bo rewelacyjnie między słupkami “Królewskich” prezentował się w kolejnych tygodniach Keylor Navas, a i jego niedoszły następca nie narzekał na to, że wciąż musi występować na Old Trafford. Dziś jednak portal Football Leaks, który specjalizuje się w tego typu sprawach, opublikował skany kontraktu zawodnika z madryckim klubem oraz hiszpańską federacją. Niepoprawni optymiści powiedzą: ok, jakimś cudem wyciekły dość istotne dokumenty, które jednak dziś można spożytkować co najwyżej w zastępstwie papieru toaletowego. I rzeczywiście, być może nikt nie rozdmuchiwałby tej sprawy, gdyby nie to, że w ostatnich tygodniach w internecie pojawiło się kilka innych informacji, które nie powinny wypłynąć poza bramy stadionu.
Na początku lutego światło dzienne ujrzała umowa Toniego Kroosa z Realem Madryt. Bardzo przejrzysty skan, strona po stronie, który sami przejrzeć możecie tutaj. Oznacza to ni mniej, ni więcej, tyle że teraz absolutnie każdy, od przeciętnego Kowalskiego, który wyniki Realu sprawdza w telegazecie, aż po klubowych kolegów Kroosa, dwoma kliknięciami może dowiedzieć się o dokładnych zarobkach Niemca. Od pensji podstawowej, przez bonusy uzyskane ze zdobyte bramki, aż po premię dotyczącą nominacji do Złotej Piłki. Jak działa na zawodników Realu świadomość, że Kroos, który nie daje drużynie tyle, ile od niego oczekiwano, zarabia krocie? Na to pytanie możecie sobie odpowiedzieć sami.
Nie jest też tajemnicą jak mocno forma całej drużyny uzależniona jest od humorków Cristiano Ronaldo. O narcystycznym podejściu Portugalczyka napisano i powiedziano już tyle, że każde kolejne zdanie będzie zbędne. 31-latek przez długi czas żył w błogiej świadomości, że 94 miliony, które zapłacił za niego Florentino Perez, było rekordową sumą nie tylko w klubie, ale i na całym świecie. Jakież musiało być więc jego zdziwienie, kiedy – tutaj znów do akcji wkroczyło Football Leaks – okazało się, że Gareth Bale kosztował Real kilka milionów więcej. Dla kibica różnica nie nieznacząca, wręcz kosmetyczna. Ot, zwykła ciekawostka o której na drugi dzień można zapomnieć. Wyobrażamy sobie jednak że dla, Ronaldo, który ze skwaszoną miną potrafił kierować swoje kroki w stronę środka boiska zamiast cieszyć się z bramki kolegi, mógł potraktować to inaczej.
Ryba psuje się od głowy, a Real ma teraz bardzo poważny problem. Wszystko wskazuje na to, że Florentino Perez co miesiąc dokonuje sowitego przelewu na konto gościa, który systematycznie działa na klub destrukcyjnie niszcząc go od środka. Kiedy Madryt na rzecz Porto opuszczał Iker Casillas, wielu sugerowało, że wszystkie tego typu problemy to już przeszłość – golkipera kibice uważali za tego, który sprawy szatni sprzedaje do mediów, a między innymi z tego powodu rozbił się związek Realu z Jose Mourinho. Dziś wiemy jednak, że to nie Casillas, a kto inny wynosi z klubu najcenniejsze informacje.
Przed Realem więc niezwykle trudne miesiące. Rok rozpoczęli co prawda efektownie, bo oprócz słabych meczów z Betisem czy Granadą, grali tak, jak oczekują tego kibice z Santiago Bernabeu – ofensywnie i przyjemnie dla oka. Perez ma jednak na tę chwilę o wiele większy problem, bo na przestrzeni raptem miesiąca Real stracił nie tylko wizerunkowo, ale i stał się partnerem w interesach, który niekoniecznie wart jest jakiegokolwiek zaufania. Bo po co w zaciszu gabinetów podpisywać tajne umowy, kiedy te za chwilę i tak obiegną cały świat?
Oczywiście możliwe również, że dokumenty wyciekają z federacji lub agencji piłkarskich – niemniej podejrzenie niektórych musi budzić fakt, że konsekwentnie chodzi kolejny raz o Bernabeu.