Prawie każdy ceniony europejski klub miał w swoich szeregach przynajmniej jednego takiego piłkarza. Barcelona Xaviego, Real Casillasa, Liverpool Gerrarda, Manchester Rio Ferdinanda i można by wymienić jeszcze kilka przykładów. Związek – wydawać by się mogło – nierozerwalny, który będzie trwał do końca kariery. Nadchodzi jednak moment, w którym jedna ze stron żąda rozwodu. Przyszła w końcu pora na Johna Terry’ego, czyli jeden z ostatnich bastionów angielskości w coraz bardziej umiędzynarodowionej Chelsea. Żywa legenda. Symbol. Filar. Pomnik, który jednak – wiele na to wskazuje – zostanie usunięty z należnego mu miejsca. Kapitan „The Blues” po sezonie ma szukać sobie nowego pracodawcy.
21 lat w Chelsea. Półki uginające się pod ciężarem zdobytych trofeów. Na koncie prawie 700 meczów, cztery tytuły mistrza Anglii plus wiele innych, nie mniej cennych zdobyczy. Te wszystkie dokonania przeplecione dziesiątkami skandali, które zaliczył podczas swojego długawego pobytu na Stamford Bridge. Były dni chwały, kiedy fani najchętniej nosiliby go na rękach. Były też momenty, przez które przepędziliby go na Kamczatkę. Może i człowiek o najniższej moralności, momentami może i pusty, ale nie można mu odmówić jednego – potężnej historii, opasłego rozdziału, jaki zapisał w londyńskim klubie. Nadchodzi jednak czas, w którym trzeba postawić kropkę. Wcześniej Frank Lampard, następnie Didier Drogba, Petr Cech – teraz kolej na niego.
To nie tak, że Terry’emu nagle się coś odwidziało i postanowił powiedzieć pas. 35-latek pewnie i chciałby kopać dalej na Stamford. Kłopot w tym – jak wynika z relacji Anglika w mediach – że to sama Chelsea zdecydowała się postawić na swoim kapitanie krzyżyk. Raczej na nic zdadzą się apele i petycje podpisywane przez rzesze fanów. John pogra w Londynie jeszcze przez pięć miesięcy, a potem out. Nie chodzi bynajmniej o zapowiedź żadnej sprzedaży. Po prostu – umowa Terry’ego dobiega końca i nikomu w klubie nie przeszło przez myśl jej przedłużać. Zatrzymano Gary’ego Cahilla, faceta niby zgoła młodszego, lecz niezwiązanego tak długo z klubem. Jego – nie.
Zaskoczenie? Szok? Konsternacja? U wielu osób związanych z klubem dominują właśnie takie uczucia. Kurt Zouma mówi: – Nie wiem, jak można zastąpić Johna Terry’ego. To legenda i bardzo dobry przywódca. Sporo się od niego nauczyłem. Nawet nie wiem, co powiedzieć. Jestem tym bardzo zaskoczony.
Młody Francuz gdyby tylko mógł, pewnie skomentowałby to w sposób bardziej dosadny, jak na przykład Jamie Redknapp. – To wielki błąd Chelsea, bo John nadal ma tam robotę do zrobienia. Klub jednak nie traktuje doświadczonych piłkarzy dobrze. Popatrzcie tylko, kto odszedł: Petr Cech, Frank Lampard, Didier Drogba, a teraz do tego Terry? Przecież to kręgosłup zwycięskiego zespołu. Klub robi tylko połowiczne wysiłki, by go utrzymać. Powinien pograć jeszcze z rok, a potem zostać jako trener od zadań defensywnych, współpracując z młodymi Mattem Miazgą i Kurtem Zoumą. Wyobrażacie sobie, co ci młodzi byliby w stanie osiągnąć z jego doświadczeniem? – zastanawiał się Redknapp junior.
***
Karierę Terry’ego w Chelsea definiuje wiele faktów i liczb, istotnych mniej lub bardziej. No to spójrzmy na kilka z nich.
1) 40 goli w Premier League to wynik – a jakże – najlepszy spośród defensorów grających w tych rozgrywkach. David Unsworth jeszcze był w stanie rywalizować, lecz Terry go przeskoczył.
2) 2,1 – tyle wynosi średnia punktów zdobywana przez Chelsea z Terrym w składzie. Bez niego? 1,7.
3) Kto ma na koncie najwięcej meczów spośród graczy Chelsea w Premier League? Oczywiście, Terry – 477. Tylko Lampard (429) i Cech (333) próbowali się do niego zbliżyć. Nieskutecznie.
4) Aż w 461 z nich wyszedł w podstawowym składzie.
5) W Lidze Mistrzów ta statystyka wygląda jeszcze lepiej. 109 spotkań i każde od początku.
6) Od debiutu w 1998 roku zagrał w 71,3 procent meczów ligowych Chelsea.
7) W sezonie 2014/15 zagrał w każdym meczu, 37 z 38 zaliczył w kampanii 2009/10 i 36 z 38 w rozgrywkach 2004/05 i 2005/06. Co łączy każdy z tych sezonów? Mistrzostwo.
8) Drugie miejsce w rankingu „20 najlepszych obrońców Premier League” stworzonym przez „Daily Mail”. Lepszy tylko Rio Ferdinand.
***
Kolorytu do tej całej opowieści dodaje garść prywaty, bo – chyba sami przyznacie – byłby cholernym nudziarzem, gdyby swoją przygodę z futbolem opierał wyłącznie na suchych, typowo piłkarskich faktach i liczbach. Ale to w końcu Terry i z nim przecież nikt nie mógł narzekać na nudę. Dziennikarze mieli raj, bo co i rusz dostarczał tematów nadających się na okładkę. Partnerka Wayne’a Bridge’a? Chyba też była zadowolona, skoro przez cztery miesiące ją regularnie zabawiał. To i tak chyba nie wszystko, jeśli chodzi o łóżkowe podboje. O tym, że Terry był tęgim jebaką, wspominała przecież także anonimowa rozmówczyni „Daily Mirror” przed kilkoma laty. Jak wyznała, kapitan Chelsea przeleciał ją 10 razy w momencie, gdy jego życiowa partnerka – Toni Poole – nosiła w brzuchu jego dziecko.
Inne akcje? Proszę bardzo, odświeżmy nieco pamięć.
– Pamiętacie ataki na World Trade Center? Głupie pytanie, bo kto nie pamięta. No to dzień później na lotnisku Heathrow w Londynie Terry z kumplami, oczywiście w wątpliwym stanie trzeźwości, szydzili z amerykańskich turystów i rzucali w nich jedzeniem. Wyjątkowo głupie, nawet jak na ówczesny wiek (niespełna 21 lat). Terry’emu towarzyszyli Frank Lampard, Eidur Gudjohnsen i Jody Morris.
– Że z czarnoskórymi mu nie pod drodze, to również sprawa oczywista, jak coroczna pandemia świńskiej grypy. W 2006 na White Hart Lane dostało się Ledleyowi Kingowi. Pięć lat później Anton Ferdinand usłyszał, że jest „czarnym kutasem”. W obu przypadkach zakończyło się grzywnami, a w tym drugim dodatkowo utratą opaski kapitańskiej w reprezentacji i zerwaniem kilku kontaktów – m.in. z Rio Ferdinandem.
– Ze wspomnianym Jodym Morrisem później jeszcze nie jeden kieliszek wychylił. Cztery miesiące po incydencie na lotnisku Morris celebrował narodziny swojego pierwszego dziecka. Terry’ego do tego stopnia poniósł melanż, że szarpał się z bramkarzem w klubie nocnym. Kosztowało go to wyjazd na MŚ 2002.
– Jeszcze dobrze nie przycichł jeden skandal, a już wybuchł kolejny. W lutym 2002 kamera CCTV przyłapała Terry’ego w nocnym klubie. Sama wizyta to może i nic niezwykłego, ale… naszczanie do kufla po piwie i zostawienie go na podłodze – już owszem.
***
Pytanie brzmi: co dalej? Pomysłów na dalszą karierę Johna jest tyle, ilu ekspertów występuje na Wyspach. Jamie Carragher chętnie widziałby go w Liverpoolu, przywoływany wcześniej Redknapp – w Arsenalu. Alan Pardew z kolei przyznał, że chętnie zaprosi go do Crystal Palace, jak już będzie miał kartę na ręku.
Plotek – co naturalne – będą całe kolumny, w końcu Brytyjczycy lubują się w nich chyba jak nikt inny. Poprzednie przykłady uczą, że i tak najbardziej prawdopodobny kierunek w podobnych przypadkach to MLS. Raz, że można odetchnąć od błysku fleszy, a dwa – nieźle zarobić na emeryturkę. No i Stany to takie miejsce, w którym Terry czułby się, jak Sławek Peszko na zakrapianej domówce.
Mariusz Grzegorczyk