Ostatnie trzy mecze – dwa punkty, do tego zero goli w dwóch ostatnich kolejkach. Arsenal stracił gaz i wpadł w dołek, a coraz głośniejsze pohukiwania, że to ich rok, że wreszcie są faworytami do mistrzostwa, chyba spętały im buty. Dzisiaj w prestiżowym starciu z Chelsea „Kanonierzy” stworzyli sobie może pół dogodnej sytuacji. Rozumiemy, że grali przez większość meczu w osłabieniu, rozumiemy, że Chelsea to nie rezerwy okręgówki, ale są jednak jakieś granice.
Osiemnasta minuta, Mertesacker sprintuje za Diego Costą w swoim stylu, czyli na żółwia. Szybki jak internet w 1999 Niemiec ratuje się faulem na czerwoną kartkę i wylatuje z boiska. Kto chce się spierać czy tam powinien być kartonik niech walczy z wiatrakami, ale przede wszystkim głupia była decyzja o wślizgu – dystans do bramki był znaczny, Koscielny nadciągał z pomocą, w dodatku był początek meczu. Już lepiej było zostać w tyle o pół kilometra (na co, rzecz jasna, zanosiło się) niż próbować tak spóźnionej, skazanej na klęskę interwencji.
Pięć minut później ten sam Costa wtłukł z bliska bramkę, wykorzystując niezdecydowanie defensorów Arsenalu i fani „Kanonierów” byli w piekle. Choć patrząc po historii spotkań z The Blues, do smażenia w meczu z tym rywalem powinni być przyzwyczajeni.
Arsenal’s last 6 league games vs. Chelsea: 0-1 Chelsea 0-2 Chelsea 0-0 Chelsea 0-2 Chelsea 0-6 Chelsea 0-0 Chelsea pic.twitter.com/RU6am2Wj9E
— Squawka Football (@Squawka) styczeń 24, 2016
A może to dzisiejsze 0:1 bolało właśnie jeszcze bardziej z tego względu, że fani mieli prawo myśleć: kiedy jak nie teraz? Kiedy jak nie teraz, skoro biją się na poważnie o mistrza, a Chelsea cieniuje?
Niestety ekipa Wengera zapracowała solidnie na łatkę bandy, która sama jest dla siebie najgroźniejszym przeciwnikiem i w kluczowym momencie, kiedy trzeba potwierdzić aspiracje sięgające samego szczytu, przegrywa sama ze sobą. Aktualnej sytuacji również nie można tłumaczyć w inny sposób. Gdzie szukać pozytywów? Na pewno nie w próbującym sił na dziewiątce Flaminim, który zastępował… zdjętego szybko Girouda (pokłosie czerwonej kartki). Powiew świeżości dał Alexis, któremu jeszcze sporo brakowało, i czasami podawał bardzo niedokładnie, ale który pokazał też przebłyski znamionujące klasę sprzed kontuzji.
A co tam w Chelsea? Chelsea za Hiddinka staje na nogi, coraz trudniej z tym dyskutować. Zamurowało jak trzeba, świetne zawody zagrali Fabregas i Costa. Powrót Hazarda na boisko przemilczymy, bo choć raz przytomnie uruchomił Remy’ego, tak najbardziej kojarzyć nam się będzie z zaplątaniem się we własne spodnie przed wejściem na murawę.
***
Wcześniej swój mecz wygrało Swansea Łukasza Fabiańskiego, które pokonało Everton 2:1 na Goodison Park. Łukasz Fabiański rozegrał solidne spotkanie, na uwagę zwraca świetna parada w końcówce, kiedy zatrzymał Romelu Lukaku. Trzeba jednak przyznać, że miał też trochę szczęścia – w ostatnich sekundach z bliska do pustaka nie trafił Coleman.