Reklama

80 minut Żyry, nowy Ozil i usypiający Manchester

redakcja

Autor:redakcja

09 stycznia 2016, 23:38 • 4 min czytania 0 komentarzy

Czy można przegrać w debiucie 0:1, odpaść z Pucharu Anglii i być zadowolonym? Michał Żyro potwierdza, że taki scenariusz jest możliwy. Sobota z wyspiarską piłką pierwszy raz od dawna stała pod znakiem zwycięstw faworytów. Szczególne wrażenie zostawiły jednak po sobie „Czerwone Diabły” – komputery będą do późnych godzin nocnych liczyć bezproduktywne podania zawodników van Gaala.

80 minut Żyry, nowy Ozil i usypiający Manchester

***

Arsenal miał mieć łatwe zadanie, ale kibice „Kanonierów” nie lubią tego stwierdzenia, bo wiedzą jak potrafiły się często kończyć pozornie łatwe mecze. Kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na prosty, bezbolesny mecz, zadanie nagle się komplikuje – jak choćby w niedawnym starciu z Southampton w Premier League. Ale bać się Sunderlandu? Bez przesady. „Czarne Koty” w tym sezonie mocno pracują na to, by nikt nie traktował ich zbyt poważnie. Wyjazdowa forma? Najgorsza w całej lidze, u siebie jest niewiele lepiej, a w dodatku Sam Allardyce w sobotę postawił w bramce na debiutującego Jordana Pickforda. Łatwiej być chyba nie mogło, ale kibiców Arsenalu znów przeszedł nieprzyjemny dreszcz, kiedy w 17. minucie Jermain Lens trafił do siatki. Nie, Lens to nie jakiś najnowszy talent z akademii Arsenalu, tylko zawodnik Sunderlandu.

„Kanonierzy” nagle zaczęli rozglądać się w poszukiwaniu Mesuta Oezila, ale tego dnia Niemiec wziął wolne od asystowania i wygrywania Arsenalowi meczów (dostał od Wengera kilka dni wolnego). Na szczęście dla “Kanonierów” jego rolę przejął Hector Bellerin.

Joel Campbell wyrównał jeszcze bez jego udziału, ale dwa następne gole padły po takich dograniach Hiszpana, że Ramsey i Giroud mogli tylko dołożyć nogę. 3:1 i zdecydowane zwycięstwo Arsenalu, który zagrał w całkiem mocnym składzie (szansę od początku dostał tylko Iwobi, a na kilkanaście minut wszedł debiutujący Reine Adelaide). Dla Bielika zabrakło miejsca nawet na ławce.

Reklama

***

Debiut w barwach Wolverhampton zaliczył Michał Żyro. Jego drużyna przegrała 0:1 z West Hamem, bramkę w 85. minucie strzelił Nikica Jelavić, ale mimo marnego wyniku nowy nabytek zebrał dobre recenzje.

– Miał świetny debiut, wygląda na obiecującego zawodnika, pokazał dużą pewność siebie – mówił po meczu trener „Wilków” Kenny Jackett, który wystawił Polaka na środku ataku. Powiedzmy więcej – dużo wskazuje na to, że Żyro może gościć na tej pozycji częściej. Zespół sprzedaje właśnie do Bournemouth swojego najlepszego strzelca, Benika Afobe.

***

Puchar Anglii rzadko przynosi takie rozstrzygnięcia, w których nie ma jakiejś większej sensacji. Sobota była jednak jednym z tych dni. Z drużyn Premier League na kolejne mecze ze słabszymi rywalami naraziły się tylko Aston Villa ( 1:1 z Wycombe) i West Bromwich Albion (2:2 z Bristol City).

Manchester City pojechał do Norwich i pewnie wywalczył awans. Szybkie trafienie Aguero w 16. minucie, gol Iheanacho przed przerwą i wszystko było już jasne. W drugiej połowie trafił de Bruyne i można było pakować się do Manchesteru.

Reklama

Typowy angielski mecz oglądaliśmy w Southampton, gdzie gospodarze podejmowali Crystal Palace. Walka, walka, jeszcze trochę walki, a to wszystko w strugach ulewnego deszczu. Jeśli ktoś szukał materiału o stereotypie w angielskiej piłce sprzed kilku dekad, to na pewno się nie zawiódł. Palace wygrało 2:1 i gra dalej, podobnie jak Watford, Stoke i Bournemouth (bez Boruca w składzie).

Jeśli akurat nie dzieje się nic zaskakującego sportową klasą, to możemy być pewnie, że na którymś stadionie dojdzie przynajmniej do czegoś niecodziennego. I doszło, bo rezerwowy bramkarz Evertonu, Joel Robles, musiał zmierzyć się z zadaniem przepędzenia kota z boiska. Wyszło dosyć pierdołowato, ale zwierzę podczas ucieczki pokazało więcej gracji, niż przez 90 minut oglądaliśmy na boisku.

***

Na koniec trafił się mecz Manchesteru United z Sheffield United. To mniej więcej tak, jakby po średniej kolacji ktoś zafundował nam na przykład chusteczkę z chloroformem. Pierwsze minuty w pełni potwierdzały najgorsze obawy – goście, zajmujący 9. miejsce w League One bronili się na własnej połowie (nie mamy pretensji), a piłkarze van Gaala znów próbowali poprzedzania każdego strzału kilkudziesięcioma zagraniami.

Druga połowa wniosła trochę więcej ożywienia, ale można by to porównać do poruszenia się przez sen. Manchester United van Gaala wciąż zanudza, wymienia dziesiątki podań, które nie przynoszą żadnego konkretnego rezultatu poza rosnącym posiadaniem piłki. Jak wygląda mapa miejsc, w których najczęściej toczy się gra? Fani zespołu są zgodni:

6 doliczonych minut uratowało Manchester. A właściwie zrobił to obrońca Sheffield Dean Hammond, który w 93. minucie sfaulował w polu karnym Memphisa Depaya. Rooney podszedł do karnego i stał się kolejnym człowiekiem, który przyczynił się do tego, że być może przyjdzie nam jeszcze trochę oglądać van Gaala na Old Trafford. Na zmiany w grze jak na razie chyba nie ma co liczyć.

Podsumowując, lekko leniwa sobota, która może być przedsmakiem przed niedzielnym wieczorem. O 17 w Leicester „Lisy” będą grać z Tottenhamem. Jeszcze niedawno nie byłoby to nic specjalnego, ale w tym sezonie można śmiało uznać to za główne danie weekendu w angielskiej piłce.

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...