Artur Boruc już dawno został przez nas ochrzczony mianem “niezatapialnego”. Tyle razy wylatywał poza bandę, tyle razy wyglądał na piłkarza u schyłku kariery, tyle razy wydawało nam się, że to już koniec – a on zawsze potrafił się zebrać. Gdy w październiku i listopadzie zmagał się z kolejnymi kontuzjami, myśleliśmy, że już na stałe traci miejsce w Bournemouth, a dla 35-latka oznaczałoby to pewnie szybki powrót do Polski. On tymczasem nie tylko odzyskał pozycję bramkarza numer jeden, ale jeszcze powrócił w kapitalnym stylu.
1:0 z Chelsea, Boruc z czystym kontem. Niedawny mecz z Crystal Palace i znów czyste konto. Dziś starcie z Leicester City, z tym rozpędzonym pociągiem napędzanym Jamiem Vardym i Riyadem Mahrezem i po raz kolejny zero z tyłu. I tym razem ciężko tutaj upatrywać zerowego dorobku ofensywy rywali w słabości ich armat, albo fantastycznej grze linii obronnej Bournemouth. Nie. To Król Artur dwoił się i troił, wreszcie to Król Artur obronił rzut karny.
0:0 z “Lisami” na ich stadionie to wynik, którego nie były w tym sezonie w stanie osiągnąć największe potęgi tej ligi. Gdy Vardy bił rekord Rudda van Nistelrooya a Riyad Mahrez ośmieszał obrońców Chelsea, wydawało się, że Bournemouth – niezależnie, kto będzie w bramce – nie będzie dla podopiecznych Ranieriego żadną przeszkodą. Tymczasem dziś – przy wydatnym udziale naszego bramkarza – Leicester traci miejsce na tronie na rzecz Arsenalu.
Polakowi, co warte zaznaczenia, dopisała też fura szczęścia. O, w tej sytuacji:
Ten punkt na King Power Stadium dla układu tabeli jest dość istotny. Po pierwsze, Lisy tracą dwa punkty do Arsenalu i mają tylko „oczko” przewagi nad trzecim Manchesterem City. Niedawna przewaga topnieje w oczach. Po drugie, beniaminek ma ten punkt przewagi nad 16. Chelseą, która gra jutro, a nad strefą spadkową – cztery.
I jeszcze jedno. Biorąc pod uwagę, że dziś głośno było też o Fabiańskim, który minimalnie chybił w ostatniej akcji meczu przeciw Manchesterowi United – Premier League dba, byśmy w przerwie Ekstraklasy się nie nudzili.