Reklama

Czy to najgorszy piłkarz w historii Realu? Zagadka Pericy Ognjenovicia

redakcja

Autor:redakcja

26 grudnia 2015, 17:43 • 6 min czytania 0 komentarzy

Są tacy piłkarze z przeszłości, którzy budzili zachwyt. Są tacy, którzy wkurzali niemiłosiernie, są tacy, którzy nieśmiertelność zyskali jednym zagraniem, jednym kluczowym golem, są tacy którzy na szacunek zasłużyli niezachwianą rzetelnością. Poza tymi kategoriami jest jeszcze wąska grupa graczy, o których pamięta się, bo są zagadką, nierozwiązaną po dziś dzień zagadką. Kimś takim jest Perica Ognjenović.

Czy to najgorszy piłkarz w historii Realu? Zagadka Pericy Ognjenovicia

Pytacie: kto? Gość sprowadzony do Realu za niezłą kasę, kreowany na następcę Mijatovicia, dla którego „Królewscy” pogonili Eto’o (limity obcokrajowców, te sprawy). Gość, który później nie łapał się nigdzie, nawet w Selangorze, ostatniej drużynie ligi malezyjskiej. Czy to najgorszy piłkarz, jaki przewinął się przez Bernabeu? Kim w ogóle był, skąd się wziął?

sp-ognjenovic

***

„Gdy menadżer Zoran Vekić poinformował mnie o ofercie z Realu, myślałem, że to żart. Jako dziecko fantazjujesz o grze z gwiazdami, a tutaj wszystko miało się ziścić. Hierro, Roberto Carlos, Redondo, Raul, Morientes, Mijatović, Suker, Jarni, a potem Anelka, Figo, Panucci i inni. Miałem świetny kontakt ze wszystkimi.”

Reklama

***

Pochodzi z małej miejscowości, Smederevska Palanka. W tutejszym trzecioligowym Mladoście przeszedł wszystkie lata juniorskie, a w pierwszej drużynie debiutował jako piętnastolatek. Czy to jednak taki wielki sukces, skoro mówimy o trzecioligowcu? Niemniej jednak młody Ognjenović w swoim debiutanckim sezonie pokazał się z tak dobrej strony, że do jego drzwi zastukały największe drużyny Jugosławii.

Partizan pierwszy dogadał się z Mladostem, podpisał nawet wstępną umowę. Problem był jeden: Ognjenović jej nie respektował. Choć był dzieciakiem, a tamtejsze czasy w bałkańskiej piłce były wyjątkowo dzikie, nie zamierzał być popychadłem. Wyraził się jasno: do Partizanu nie pójdzie, całe życie kibicował Crvenie Zvezdzie, tam chce grać. Nie było na młokosa rady, ustąpili mu, poszedł tam, gdzie chciał.

Derby Belgradu, gwiazdą nr Ognjenović – obie bramki jego

Tutaj spędził trzy lata, zrobił jedno mistrzostwo, trzy puchary Jugosławii. Trochę postrzelał w UEFA Cup 98/99 (7 goli), ale króla strzelców nie zrobił, to trofeum przypadło Chiesie, Kovaceviciowi, Bartlettowi i… Tomaszowi Kulawikowi. Nie wierzycie, sprawdźcie sami. Crvena odpadła na tym samym etapie co Wisła – ich wyeliminował Lyon.

Reklama

W międzyczasie pojawiły się powołania do kadry, gdzie prezentował się na tyle dobrze, by zasłużyć na to najważniejsze: powołanie na mundial do Francji. Trzy razy wszedł na zmianę w fazie grupowej, co należy policzyć za sukces, biorąc pod uwagę, że był jednym z niewielu powołanych z rodzimej ligi, a za rywali o skład miał gwiazdy europejskiej formatu. Jugosławia wyszła z grupy (7 punktów – remis z Niemcami, zwycięstwa z USA i Iranem) by odpaść z Holandią w 1/8.

***

„Myślałem, że wybierając Real, klub z tak bogatą historią, dokonuję najlepszego wyboru. Okazało się to błędem, również pod względem finansowym. Mój czas w Realu był koszmarem i wiele razy zastanawiałem się dlaczego tam poszedłem. Ale odpowiedź zawsze znajdowałem szybko: jak można powiedzieć „nie” Realowi Madryt?”

***

DEJAN-STANKOVIC-i-PERICA-OGNJENOVIC_slika_O_1055637

Po mundialu zgłosiły się trzy kluby: Fiorentina, Barcelona, Real. Najwięcej dawali Włosi, wówczas o wiele bogatsi niż dziś, a i z silniejszych rozgrywek. Znowu było jak kiedyś w Mladoście – Fiorentina dawała więcej, zarówno klubowi jak i Pericy, ale on się uparł i koniec. Real i tyle, nigdzie indziej nie pójdzie.

Negocjacje były trudne, trwały miesiącami (Real musiał w międzyczasie wypchnąć Eto’o na wypożyczenie), ale udało się. Trafił do Bernabeu z łatką przyszłej supergwiazdy, a hiszpańscy dziennikarze rozpisywali się o następcy Mijatovicia. Przyklepano ksywkę „Atom”, która miała odwoływać się do jego stylu gry – chłop był niski, niepozorny, ale jak już ruszył to z potężną siłą i dynamiką. Kosztował – w przeliczeniu na dziś – 2.5 miliona euro, kwota odstępnego na 75 milionów. Sam zarabiał około miliona rocznie.

Problem był jeden, ale zasadniczy: to Lorenzo Sanz się w nim zakochał, a nie Guus Hiddink. Holender wskazywał, że potrzebuje wzmocnień na innych pozycjach, a nie w ataku, gdzie akurat miał względny komfort. Od początku było Pericy z Hiddinkiem nie po drodze, a potem przyszedł drugi cios: kontuzja pleców. Na tyle poważna, że miał problemy z chodzeniem, a trenował na około 50% możliwości. Choć inna wersja wydarzeń mówi, że odrzucony ze składu zaczął korzystać z uroków życia nocnego Madrytu dość intensywnie.

Zadebiutował w meczu zerowej wagi, w dodatku po wielu miesiącach. Zagrać w 2:1 z Valencią w półfinale Pucharu Króla brzmi niby fajnie, ale znacznie mniej gdy zdasz sobie sprawę, że „Królewscy” pierwszy mecze przegrali 0:6.

Więcej szans dał mu Toshack, którego polityka kadrowa była tyleż odważna, co chybiona: zakupy Baljicia czy – w mniejszym stopniu, ale jednak -McManamana okazały się wpadkami. Ognjenović też niczym nie uzasadnił wielu szans (choć fakt, że później Del Bosque też potrafił posłać Serba w bój). Jedna bramka z metra w pucharze z Deportivo i to wszystko. Ten jeden krótki filmik to zarazem jeden z niewielu, bardzo niewielu błysków Pericy na Bernabeu. Poza tym – same cienie. Choć tych ponad trzydziestu meczów – licząc wszystkie rozgrywki – nikt mu nie zabierze.

***

Klub widział, że chłopak nie daje sobie rady. Chciano go wypożyczyć, żeby się ograł – normalna sprawa. Zgłosiły się kluby z La Liga, ale Serb powiedział pas: szedł do Realu Madryt, a nie Valladolid. Rezerwy? Nie dzięki, to też mnie nie interesuje. Ta krnąbrność opłacała mu się w przeszłości, tutaj jednak się skończyło.

Real wpędził go Klubu Kokosa zanim jeszcze ktokolwiek o „Kokosie” usłyszał. Zabroniono mu trenować, kilka miesięcy był poza futbolem. Wreszcie udało mu się uzyskać rozwiązanie kontraktu na jego warunkach, ale czasu nie dało się cofnąć: stracił formę.

Nie dał rady na testach w Ajaksie, zatrudnienie w Kaiserslautern też okazało się klapą, a w dodatku znowu złapał kontuzję. Oddech miała dać mu wyprawa do Chin, gdzie współpracowałby z człowiekiem, który sprowadził go do Crveny Zvezdy. To też błyskawicznie się zakończyło, facet miał robić go na kasę. Transfer do Dinama Kijów zapowiadał jako powrót do wielkiego grania, a tymczasem przegrał rywalizację z Rinconem, Biełkewiczem i Cernatem, był tylko zawodnikiem rezerw. Po tylu klęskach był skłonny przyjąć nawet ofertę z ostatniej drużyny Malezji, z Selangoru, ale nawet tam nie zagrzać miejsca.

***

Ognjenović spokój znalazł dopiero w Grecji, gdzie pograł dwa lata w przeciętniakach, by potem powrócić do Serbii i pograć trochę w Jagodinie. Dla Serbów to był szok, że tak wielki talent, który za nastolatka robił furorę i dostał transfer życia, poległ tak spektakularnie. Przegrać można, ale dojść do czasów, gdy nie łapiesz się w Singapurze, a łączą cię z amatorskimi zespołami Australii? Niesamowite.

Dziś marzy o trenowaniu Crveny. Mieszka w Belgradzie z rodziną, prowadzi spokojne życie, wciąż jest przy futbolu – szkoli dzieciaki. W rodzinnej miejscowości wciąż jest gwiazdorem numer jeden, nikt stamtąd nie osiągnął tak wiele. Czy mógł osiągnąć znacznie, znacznie więcej? Tak, ale piłkarze, którzy w tak wielkim stopniu polegają na swoich fizycznych parametrach – w tym wypadku na szybkości, dynamice – mogą skończyć się po pierwszej poważnej kontuzji. Niestety to plus uparty charakter, który do pewnego stopnia mu pomagał, a potem już przeszkadzał, doprowadziły go na margines.

Najnowsze

Boks

Brutalna weryfikacja. Okolie za mocny dla Różańskiego

redakcja
3
Brutalna weryfikacja. Okolie za mocny dla Różańskiego

Komentarze

0 komentarzy

Loading...