No i ziup – znowu skręt. Już wydawało się, że ekstraklasa w obecnym kształcie (ESA37) przestanie istnieć, już trwały konsultacje, czy nowy kształt ligi przyklepie PZPN, już zapisano w kontrakcie telewizyjnym minimalną liczbę meczów w sezonie, by można było wrócić do tradycyjnego formatu: 16 drużyn, 30 kolejek. Aż nagle zmiana: ESA37 zostaje. Działacze klubowi ostatecznie się porozumieli, że jeszcze w tym roku nie będą przy rozgrywkach gmerać.
Za moment znowu komentarze zaroją się od opinii – czy to dobrze, czy źle.
Pisaliśmy sto razy: nam się ten system podoba i tyle. Wszystkie drużyny grają o coś przez 30 kolejek, nie ma żadnej martwej strefy, czyli drużyn, które o w puchary nie celują, a którym spadek nie grozi. To dopiero było utrapienie. Te wszystkie mecze dwóch drużyn, które najchętniej sezon skończyłyby w połowie marca. Teraz jeśli już ktoś może poczuć się spokojny, to dopiero po 30 kolejkach, jeśli zapewni sobie awans do grupy mistrzowskiej. Ale i wtedy ma o co grać, chyba że ambicje sportowe w klubie nie istnieją (temu jednak żaden system nie może przeciwdziałać).
I dobrze, że decyzje zapadły już teraz, a nie w momencie, gdy górę brałyby emocje – sytuacja w tabeli jest dynamiczna, zaraz punkty zostaną podzielone, przedstawicielom różnych klubów na moment przepalą się styki. Argumenty zejdą na dalszy plan, a liczyć się będzie, czy konkretna drużyna straciła, czy też zyskała na podziale.
Fot. FotoPyK