Reklama

Stracony sezon Sevilli – co się stało z drużyną Krychowiaka?

redakcja

Autor:redakcja

08 grudnia 2015, 10:11 • 6 min czytania 0 komentarzy

27 maja 2015. Stadion Narodowy. Sevilla po fantastycznym meczu ogrywa Dnipro w finale Ligi Europy. To idealne podsumowanie. Idealna kropka nad „i” do sezonu, jaki rozegrała ekipa Unaia Emery’ego. Piąte miejsce w Primera División, a teraz triumf dający awans do Champions League. Na naszych oczach – takie można było odnieść wrażenie – budowało się coś wielkiego. Nie kolos na glinianych nogach, który dobił właśnie do szklanego sufitu, ale projekt, który – kto wie – może nawet wskoczy na poziom Atletico? Z takiego założenia wyszedł sam Emery, który mimo astronomicznych ofert zdecydował się pozostać na Estadio Sanchez Pizjuan. 8 grudnia 2015. Dziś wielu by się go chętnie pozbyło… 

Stracony sezon Sevilli – co się stało z drużyną Krychowiaka?

Co się stało z Sevillą? Dlaczego ten piękny sen tak szybko i nieoczekiwanie się zakończył? Kto wcisnął hamulec ręczny? Dlaczego drużyna, która zachwyciła całą Europę, wyłożyła się w Champions League, a w Primera División stała się jedynie ligowym średniakiem? Jakim cudem spadli na dopiero dziesiąte miejsce i dlaczego – co najgorsze – od wielu miesięcy nie widać poprawy? Awans do Ligi Mistrzów ucieka piłkarzom Emery’ego z każdą kolejką – pamiętajmy, że minęło już pół sezonu – a i w samej Champions League przędą cieniutko. Oczywiście, trafili do grupy śmierci z Juventusem, Manchesterem City i Monchengladbach, ale bilans 1-0-4 to dla kibiców z Andaluzji ogromny zawód. Miała być walka o drugą, może pierwszą lokatę, a teraz – by spaść chociaż do Ligi Europy – trzeba ograć Juventus i kątem oka zerkać, czy Borussia nie urwie punktów Manchesterowi City.

Wypada więc zadać klasyczne klasyczne pytanie Jose Mourinho. Por que? I powodów na to „por que” wymienić można kilka…

image55f89ed078e9b1.30860741

Po pierwsze – kontuzje. 

Reklama

Plaga urazów dotknęła nie tylko Real. Rafa Benitez nie mógł w weekend liczyć na żadnego ze swoich podstawowych obrońców, ale i dla Emery’ego to żadna nowość. Nico Pareja zerwał więzadło w kwietniu, a w październiku przeszedł artroskopię. Daniel Carrico naderwał mięsień pod koniec sierpnia. Przed trzema tygodniami rozsypał się Marco Andreolli, który uszkodził ścięgno Achillesa, a – dodajmy – Włocha w ogóle nie wypożyczano by z Interu, gdyby nie te wszystkie kontuzje. Mało? Na początku sezonu „francuska” grupa urządziła sobie grilla, po którym Thimothee Kolodziejczak i Adil Rami… złapali salmonellę. Ten ostatni – na domiar złego – po powrocie naderwał mięsień, co kosztowało go pauzę w pięciu meczach ligowych. Urazy dotykały też wielu innych piłkarzy – Evera Banegę nazywa się „magiem z kryształowymi nogami”, a i Beto wciąż nie wrócił do gry – jednak pomór, jaki dotknął defensywę, to prawdziwy ewenement. Pięciu chłopa i żaden nie zdołał rozegrać pełnej rundy.

CU6-q-yVEAEC1kk.png-largePo drugie – Krychowiak tańczy sam.

To tytuł artykułu z „Marki”, która przeanalizowała dokonania Grześka z tego sezonu. Polak nie zachwyca już tak jak w poprzednich rozgrywkach, ale to od niego wciąż rozpoczyna się układanie składu Sevilli. Dowód? 25-latek nie stracił ani minuty w lidze, ani minuty w Champions League, a odpoczął dopiero przy okazji Copa del Rey (Sevilla ograła bez niego Logrones). Krychowiak jest nie do zarżnięcia. Na sumieniu ma tylko jedną porażkę – z Realem Sociedad – ale w dalszym ciągu stanowi płuca ekipy Emery’ego, kondycyjnie jak najbardziej radę i coraz częściej biega z opaską kapitana, ale problem jest inny – po odejściu Stephane’a M’Bii do Trabzonsporu (jak można było dać mu odejść?!) Polak do tej pory nie znalazł odpowiedniego partnera do środka pola. Steven N’Zonzi jest do bólu chimeryczny, a eksperyment z Michaelem Krohn-Dehlim zakończył się katastrofą z Monchengladbach. Rozwiązanie? To już leży w gestii Monchiego, który zapewne postara się wkrótce wykombinować Emery’emu taką „ósemkę” jak M’Bia.

Po trzecie – transfery.

Rzeczony Monchi uchodzi w Hiszpanii za cudotwórcę. I nic dziwnego – w końcu zastał Sevillę drewnianą, a zostawił murowaną. Ostatnie transfery wyszły jednak co najwyżej tak sobie. Latem Pizjuan opuściły gwiazdy – Vidal, M’Bia i Bacca, udało się zatrzymać Krychowiaka i Banegę, na których polowali Anglicy i Włosi, jednak następcy w dalszym ciągu się aklimatyzują. Konoplianka? Od początku widać, że możliwości ma potężne, ale wszyscy przekonują, że – przy bilansie 5 goli i 5 asyst w 18 meczach – gra na 70-80 procent możliwości. Llorente? 3 gole, 3 asysty w 15 spotkaniach. Wciąż bez miejsca w składzie. Mariano? Po średnim początku dał popis z Realem i Valencią. Immobile? Problemy z adaptacją, ale u niego to wręcz tradycja. Kakuta? Kompletnie przepadł. Escudero? Przegrywa rywalizację z Tremoulinasem. N’Zonzi? Jak wyżej. Krohn-Dehli? Przeciętniactwo. Ani nie broni jak Krychowiak, ani nie atakuje jak Banega, brakuje w tym wszystkim równowagi. Andreolli? Ujdzie w tłumie, ale czego oczekiwać od zapchajdziury, który nie łapał się w Interze? Rami? Ten transfer akurat da się uzasadnić. Nie zmienia to jednak faktu, ze Sevilli brakuje w tym sezonie takiego złotego strzału, jakimi imponowali w poprzednich latach. Na razie aklimatyzacja ciągnie się jak mecze Śląska Wrocław.

Po czwarte – brak regularności.

Reklama

Przyznaje to sam Emery: „nie możemy się uzależnić od żadnego zawodnika, by być zwycięskim zespołem. Wygraliśmy z Barceloną bez Evera i Krychowiaka. Musimy się dostosować do tego, czym dysponujemy w konkretnym momencie”. Fakty są jednak takie, że Sevilla jest najbardziej niepowtarzalną drużyną w La Liga. To – biorąc pod uwagę potencjał kadry – nie jest w tym przypadku komplementem. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że Krychowiak i spółka potrafią pokonać Barcelonę i Real, zdemolować 5:0 Getafe, przypuścić szturm na Valencię (tylko 1:0, ale przewaga kolosalna), a w tzw. międzyczasie dostać w łeb od Las Palmas, Realu Sociedad i pogubić punkty na Maladze, Levante i Eibar? Ani przez moment Andaluzyjczycy nie złapali w tym sezonie serii, kiedy rozbiliby spokojnie kilku rywali i na moment wspięli się w tabeli. Patrząc na ich wyniki – panuje wyłącznie jedna reguła. Nie wygrywają NIGDY na wyjeździe. 0-4-3. Niesłychane.

portada-del-diario-estadio-deportivo-del-4-11-15Po piąte – pozycja Emery’ego.

Jeszcze na początku czerwca trwały spekulacje, co dalej z przyszłością trenera. Emery – dzięki Sevilli – zbudował sobie markę topowego europejskiego trenera, po którego z chęcią sięgnęłoby wiele czołowych klubów. Dominowały zapytania z Italii. – De Laurentiis, prezydent Napoli wykazał zainteresowanie moją osobą, odbyliśmy miłą rozmowę, ale podziękowałem – stwierdził sam zainteresowany. – Milan? Zabiegają o mnie od dwóch sezonów. Zawsze jestem chętny do wysłuchania propozycji – poinformował Emery, dodając jednak, że Sevilla to też projekt w fazie ciągłego rozwoju. Życie bywa jednak przewrotne. Dziś trener, dla którego przed paroma miesiącami intonowano specjalne przyśpiewki bazując na kawałkach Enrique Iglesiasa, jest wręcz na cenzurowanym. Zarzuca mu się zbyt dużą ingerencję w transfery, złe decyzje i brak elastyczności taktycznej (gdy nie idzie, zmienia zawodników, a nie system). Monchi przekonuje, że „to moi ludzie i mój trener”, ale kibicom powoli kończy się cierpliwość. 70 procent w ankiecie lokalnego dziennika „Estadio Deportivo” uznało, że z Valencią ich niedawny ulubieniec grał o posadę.

***

Czy istotnie tak było – tego się nie dowiemy. Emery’emu udało się jednak przynajmniej na moment przekonać kibiców, bo jego Sevilla przeciwnika grającego o te same cele po prostu zgniotła. W spektakularny sposób. Do tego stopnia, że ekipa jeszcze Nuno Espirito Santo nie oddała nawet strzału. Pojawiły się więc naturalnie w Andaluzji powody do optymizmu. Aż przyszedł mecz z Deportivo. I znowu remis. Znowu bez wyjazdowej wygranej. Znowu tysiące pytań – czy powinien grać ten, czy tamten? Czy Emery dokonał słusznego wyboru? Znów Sevilla straciła okazję na złapanie kontaktu ze strefą pucharową. Pewnie kwestią czasu jest, kiedy Gameiro z Banegą i Konoplanką wrzucą piąty bieg i dogonią czołówkę, natomiast dziś stoją przed szansą uratowania tego sezonu. Wystarczy ograć Juventus, który już awansował, ale który – jak zapowiada Max Allegri – zamierza przypieczętować pierwsze miejsce jako zespół niepokonany i liczyć, że Manchester nie przegra z Niemcami.

Mission impossible? Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz. Tymczasem Sevilla tak sobie pościeliła, że już dziś okaże się, czy sezon może spisać na straty. Miał być skok jakościowy i błysk w Champions League, a może nie być nawet Ligi Europy…

Najnowsze

Ekstraklasa

Korona walczy i daje sobie nadzieję. Jeszcze może zostać w tej lidze

Paweł Paczul
0
Korona walczy i daje sobie nadzieję. Jeszcze może zostać w tej lidze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...