Jak 8A z 1C w meczu pod trzepakiem. Jak czołowe zderzenie Rosomaka z Wigrami 3 ze scentrowanym kołem. Jak walka na rękę Małysza z Pudzianem, jak rywalizacja reprezentacji biegaczy przełajowych z reprezentacją brydżystów… w biegach przełajowych. Kolejny raz udziałem Barcelony nie było piłkarskie starcie, ale egzekucja. W boksie Roma próbowałaby po kwadransie rzucić ręcznik, ale nie zdążyłaby i w konsekwencji zdrapywano by ją z ringu.
Znawcy tematów paranormalnych powinni na chwilę oderwać się od teleskopów, a wziąć pod lupę współpracę Messi – Suarez – Neymar. Jest to najlepiej udokumentowany dowód telepatii jakim dysponuje ludzkość. Patrzysz na tę trójkę i zadajesz sobie tylko jedno pytanie: jak ich powstrzymać? No jak? Zawsze się przedrą. Skręcą stawy kolanowe obrońcom samą kiwką. Poślą podanie, którego defensorzy nawet nie zdążą zauważyć. Jak będzie trzeba, to rozegrają nieuchtywną akcję rodem nie z muraw, a z oldskulowego pinballa.
A przecież poza nimi jest plejada gości, którzy skutecznie zabezpieczają tyły, którzy potrafią ubezpieczyć, którzy potrafią się włączyć, którzy potrafią wykonać nie mniej efektowne podanie, strzał, drybling, rozegranie. Powiedzmy sobie jasno: Luis Enrique ma pod swoimi rządami monstrum. Piłkarskiego lewiatana, który nie tyle rywalizuje, co pochłania.
I jakby tego było mało, ten lewiatan jest w formie. Już nam żal kolejnych drużyn, które wyjdą na Barcę. Oni są zdolni powieźć większość drużyn bagażem goli nawet będąc w kryzysie, ale gdy złapią gaz? Dajcie spokój, strach się bać. Mecze kończone w kwadrans.
O Romie należy powiedzieć tyle, że przegrała 1:6, a i tak właściwie najlepszym jej piłkarzem był Szczęsny (do spółki z Dzeko, który choć zmarnował jedenastkę, to i gola strzelił, a ogółem był aktywny). Polak obronił karnego Neymara, przy dobitce nie miał szans. Kilka razy wygrał pojedynki sam na sam, ratował skórę kolegom w sytuacjach cholernie trudnych – zupełnie poważnie należy powiedzieć, że uchronił Romę od dwucyfrówki. Tak, to nie żart, kto widział, ten wie. Chociaż stawiamy, że gdyby z jakiegoś kuriozalnego powodu Barca musiała wygrać dwucyfrówką, pewnie dałaby radę. Defensywa rzymian dzisiaj nie istniała, gdyby bronił nie Szczęsny, a porywczy Kuciak, to po ostatnim gwizdku prawdopodobnie na murawę wjechałby karawan.
Roma i tak ma duże szanse na wyjście z grupy, tak się ułożyły inne wyniki. Ale długiej kariery im nie wróżymy. Wyśrubowali serię 27 meczów w europucharach ze straconym golem. W tej edycji stracili więcej nawet od Maccabi. Z taką defensywą można się pobujać ze średniakami, ale na tle poważniejszych graczy dokonuje się to, co dokonało się dzisiaj: masakra.