Listo para jugar. Gotowy do gry. Na taki nagłówek kibice Barcelony czekali od dwóch miesięcy. Dokładnie 52 dni minęły, od kiedy Leo Messi doznał kontuzji. Był mecz z Las Palmas. Trzecia minuta. Argentyńczyk w swoim stylu urwał się Daniemu Castellano, ale przy próbie strzału i kontakcie z rywalem naderwał więzadło w kolanie. Całe Camp Nou aż zmroziło. Kibice śledzili mecz wyczekując tweetów z ostateczną diagnozą. Już mniejsza z tym Las Palmas – mieli przecież z tyłu głowy nadchodzące starcie z Realem. Werdykt: osiem tygodni pauzy. Zdąży?
Przez ten czas na temat stanu zdrowia Messiego docierały sprzeczne informacje. Na początku katalońskie media zaserwowały dokładny plan rehabilitacji. Od pierwszej fazy, czyli odpoczynku, aż do ostatniej, czyli normalnych treningów z kolegami. Rozpracowano ją w takich detalach, że każdy kibic śledzący uważnie prasę, mógł się poczuć jak fizjoterapeuta. Przekazano tyle wiedzy, przepytano tylu fachowców, wydzwoniono tylu lekarzy, że… bardziej tego tematu rozebrać się nie dało. Nic jednak w tym dziwnego – w Hiszpanii wydają tyle dzienników sportowych, że wywiązała się wręcz gonitwa, kto lepiej opisze stan zdrowia Messiego. I przede wszystkim – kto poda wiarygodne newsy. A tych było tyle, że w pewnym momencie można było się pogubić.
Jednego dnia donoszono, że Messi przyspieszy rehabilitację. Drugiego Homero de Agostino lekarz reprezentacji apelował o rozsądek: – Jeżeli Leo zagra w klasyku, może odnowić się uraz – tłumaczył. Tym bardziej, że styl La Pulgi – szybkość, zwinność, ciągłe zwroty i zakręty – wręcz prosi się o kontuzje. Luis Enrique zapewniał, że Messi wróci, kiedy tylko będzie gotowy. Ojciec wypowiadał się w podobnym tonie: – To już nie dzieciak, żeby ryzykować stan zdrowia kolana, by pograć chwilkę w Madrycie – tłumaczył Jorge Messi dziennikarzom „El Pais”, a w tzw. międzyczasie mnożyły się kolejne pytania. Przede wszystkim – co jeśli dojdzie do siebie tuż przed przerwą reprezentacyjną? Czy uda się go zatrzymać w Katalonii, żeby nie ryzykować kolejnego urazu? A może selekcjoner „Tata” Martino wykaże się empatią i da swojemu podopiecznemu odpocząć?
Na szczęście dla Barcelony i na nieszczęście dla Argentyny – Messi dopiero w tym tygodniu wznowił treningi z piłką. A raczej dopiero w tym tygodniu się o tym dowiedzieliśmy, bo wcześniej władze Blaugrany – ku oburzeniu dziennikarzy – wolały ukrywać informacje o jego stanie zdrowia. Z treningów nie wypływały nawet żadne zdjęcia z Leo. Fotoreporterom została jedynie wizyta w parku rozrywki. Ewentualnie Instagram. Aż 12 listopada dziennik „Sport” wrzucił na okładkę nagłówek: „Messi chce zaryzykować”. Dzień później tytuł brzmiał: „Messi już strzela”, a przedwczoraj… „Messi jeszcze nie strzela z pełną siłą” – w obawie przed przeciążeniem kontuzjowanych miejsc. Ostatnie informacje, z wczorajszych treningów, są już pozytywne. Jest dobrze. Po intensywnym treningu w sobotę i odpoczynku w niedzielę, w poniedziałek Leo wyszedł na murawę i dał radę. Nic go już nie boli.
Do niego samego będzie teraz należało ostatnie słowo. Nawet nie tyle – czy zagra, ale w jakim wymiarze czasowym. Według dziennikarzy „El Pais” podczas treningów z Barceloną B Messi miał powiedzieć jednemu z kolegów, że wystąpi przynajmniej w drugiej połowie. Wówczas Luis Enrique wystawi najprawdopodobniej następujący kład. Czyli klasyczne 4-4-2 z wysuniętym Mascherano zabezpieczającym defensywę, która przecieka w tym sezonie wyjątkowo często.
Co ciekawe – sami kibice nie mieliby nic przeciwko takiemu rozwiązaniu. Aż 93% w ankiecie „Sportu” – a to naprawdę wiarygodny barometr ich opinii – uważa, że Messi nie powinien wyjść w pierwszym składzie na klasyk. I w sumie mają podstawy, bo duet Neymar – Suarez rozpędził się do niewyobrażalnego tempa. Argentyńczyka brakowało w dziesięciu meczach. W tym czasie urugwajsko-brazylijska para wbiła 20 z 23 goli Barcelony, a w samej lidze – wszystkie 16 (w Champions League Rakitić dołożył dwa trafienia, a Sergi Roberto jedno). Nic dziwnego, że „Marca” określiła ich jako Amigos para siempre, czyli przyjaciele na zawsze. Liczby nie kłamią. Dwójka rozdzieliła między sobą nie tylko prawie wszystkie gole, ale też 56% asyst – aż sześć otwierających podań zaliczył Neymar i trzy Suarez.
Można się było spodziewać, że ten duet weźmie na siebie odpowiedzialność za całą ofensywę, ale… aż tak? Że będą się uzupełniać do tego stopnia perfekcji? I że dołożą do tego taką widowiskowość, jaką zagwarantował Neymar z Villarrealem? Nie potrzebowali nawet rąk do pomocy, bo ani Munir El-Haddadi, ani Sandro nie zaliczyli skoku jakościowego, na ogół nic nie wnoszą i statystycy tylko liczą im co kolejkę liczbę minut bez bramki. Neymar – mimo zawirowań finansowo-podatkowych, które przecież mogły na niego wpłynąć – okazał się drugim Ronaldinho, a Suarez fenomenalnym goleadorem, który jeszcze potrafi obsłużyć kolegę. Trafnie to ujął Gerard Pique: – Zwykle problemem piłkarzy na tym poziomie jest ego, ale ta trójka – Messi, Suarez i Neymar – nie ma żadnego ego. Kluczem do sukcesu są ich wzajemne relacje – stwierdził stoper Barcelony. Muricy Ramalho wskazał jeszcze inny powód. – Ojciec Neymara stworzył wokół niego taki mikroklimat, by ten mógł się jedynie skupić na futbolu i został tym, kim ma zostać. Kim? Najlepszym na świecie, kiedy Leo osłabnie – stwierdził były szkoleniowiec Santosu, który odbył niedawno staż w Barcelonie.
Jak więc postąpi Luis Enrique? Gdyby w weekend czekał go mecz z Getafe czy nawet Atletico – pewnie już teraz poinformowałby, że wysyła Messiego na VIP-y. Po powrocie Argentyńczyka zrodził mu się jednak taki luksus w ofensywie, jakim nie dysponuje dziś żaden trener na świecie. Pytanie tylko, czy jest sens od razu wykładać wszystkie karty na stół, czy zostawić asa na drugą połowę, czy na kolejną partię. O tym, że życie bez Messiego istnieje, już wiemy. Ale czy istnieje też „el clasico”?
TOMASZ ĆWIĄKAŁA
Fot. FotoPyK