Pierwszy raz w tym sezonie dali sobie strzelić aż trzy bramki. Wcześniej kostarykańska zapora o imieniu Keylor omijana była od wielkiego dzwonu, trzynastu drużynom udało się to ledwie trzy razy. Dziś – podobnie jak w ostatnim meczu ligowym – zabrakło Navasa, w bramce Królewskich wystąpił Kiko Casilla. No i posypały się gole… O ile Las Palmas nie potrafiło skrzywdzić Realu wystarczająco wiele razy, by odebrać mu punkty, o tyle Sevilli ta sztuka się udała. W Primera Division po jedenastu seriach gier nie ma już drużyny, która nie zaznała smaku porażki.
Tym samym Real podzielił los Barcelony. Estadio Ramon Sanchez Pizjuan możemy nazwać cmentarzyskiem wielkich. Ponad miesiąc temu polegli tu podopieczni Luisa Enrique, dziś Rafy Benitez. Sevilla – trzynasta przed rozpoczęciem spotkania z Realem drużyna La Liga – zagrała wielki mecz.
Pomimo miejsca w tabeli gospodarzy, spotkanie zapowiadało się hitowo. Nie zawiedliśmy się. Wszystko rozpoczęło się zgodnie z planem, który zakładał przewagę Realu, wyjście Królewskich na prowadzenie i kontrolowanie przebiegu rywalizacji. Trzy punkty na liście Beniteza, wszystkie dość szybko odhaczone. Dodatkowo bramka na 1-0 była z kategorii tych „palce lizać”. Sergio Ramos wykonał przewrotkę. Może nieszczególnie zgrabną, ale mimo wszystko – zapakował piłkę do siatki w sposób efektowny. I nieroztropny zarazem, bo bark stopera Realu, na który upadł przy tym golu, swoje już w tym sezonie przecież wycierpiał.
Kiedy ten mecz wymknął się Realowi spod kontroli? Trudno wskazać punkt graniczny, ale pewnie gdzieś w okolicach bramki wyrównującej autorstwa Ciro Immobile. Tak, tego Włocha, którego dorobek w Andaluzji ograniczał się do 199 minut na boisku i asysty w starciu z Barceloną o Superpuchar Europy. Lepszego momentu na przełamanie nie mógł sobie wymarzyć. A Sevilla poczuła krew. Szczególnie aktywny był Konoplyanka, jeden z nielicznych piłkarzy drużyny Unaia Emery’ego, który może w tym sezonie chodzić z wysoko podniesionym czołem. On obsłużył Immobile, a w drugiej połowie powtórzył ten manewr, tym razem egzekutorem był Banega. Real próbował odpowiedzieć, ale Sergio Rico miał inne plany na ten wieczór. A gdy do bramki trafił jeszcze Llorente, stało się jasne, że notatki, które skrzętnie wykonywał przez całe spotkanie Benitez, pełne będą smutnych wniosków. Rozmiary porażki zmniejszył w samej końcówce James.
Realowi zabrakło dziś Navasa, ale brakowało mu też Ronaldo. Portugalczyk przebywał na boisku, ciężko było tego nie odnotować, ale bardziej ze względu na realizatora transmisji, który raz po raz wywoływał go do tablicy, a nie jego grę. Fatalny mecz lidera Realu, do zapomnienia. W pamięci zapisał się przede wszystkim próbą uderzenia Grzegorza Krychowiaka.
A skoro już o Polaku mowa – dobry mecz pomocnika naszej reprezentacji. Początek trochę nerwowy, niepotrzebne faule w okolicach pola karnego i zagranie ręką, po którym sędzia mógł wskazać na wapno – ale ostatecznie zostawił serducho na boisku. Radził sobie w defensywie, robił to, do czego przyzwyczaił – wzorowo uprzykrzał życie pomocnikom drużyny przeciwnej. Niektórzy – np. Toni Kroos – mogliby go chyba oskarżyć po takim meczu o prześladowanie.
I jeszcze jedna rzecz – na ramieniu Krychowiaka znajdowała się opaska kapitana drużyny. Duży kredyt zaufania, którego część w tym meczu Polak na pewno spłacił.
***
Suarez, Suarez, Neymar, Neymar, Neymar, Neymar, Neymar, Suarez, Suarez, Suarez, Suarez, Suarez, Neymar, Neymar, Suarez, Neymar. Tak pod nieobecność Leo Messiego prezentuje się lista strzelców goli ligowych dla FC Barcelony. Sześć spotkań (pięć zwycięstw i porażka), szesnaście bramek. To duet, który trzęsie ligą. Dwugłowy potwór zjadający kolejnych przeciwników, któremu oparła się jedynie Sevilla.
Villarreal został za to przez niego zdemolowany. Dość długo udawało się odwlekać egzekucję, ale po godzinie gry wyrok został wykonany. Trzy ciosy lidera La Liga. Neymar po zagraniu Busquetsa, Suarez z karnego i ponownie Neymar. Ostatnia z bramek… FIFA w tygodniu ogłosiła nominacje do nagrody im. Ferenca Puskasa na trafienie roku, a szkoda, bo takie cudo powinno być brane pod uwagę!
Oj, El Clasico zapowiada się cholernie ciekawie.