„Adebayor, twój ojciec myje słonie, a twoja matka to dziwka” – śpiewali kibice Tottenhamu pod adresem Togijczyka, kiedy strzelał im bramki grając dla Arsenalu. Kilka lat później biegał po White Hart Lane z kogutem na piersi. Do stycznia odpocznie od piłki, ponieważ… Bóg nie dał mu sygnału, że powinien grać dalej.
Znak od boga
Kiedy czytacie te słowa, piłkarska aktywność 31-letniego Adebayora sprowadza się co najwyżej do kopania w ramach swojej działalności charytatywnej. Jest w rodzinnym Lome i komunikuje się ze światem głównie za pomocę Instragrama, pieczołowicie dorzucając do zdjęć hashtagi w rodzaju #GodIsGood czy #GoodOverEvil.
Dlaczego tak wyszło? Wszystko przez to, że został zgłoszony do rozgrywek Premier League przez Tottenham, ale w ostatnich miesiącach nie robił praktycznie nic, by w ogóle powalczyć o miejsce w pierwszym składzie i ostatecznie rozstał się z londyńskim klubem w dziwnych okolicznościach.
Adebayor mógł odejść z White Hart Lane w sposób, w jaki robi to większość zawodników. Interesowało się nim kilka klubów, w tym Aston Villa prowadzona przez Tima Sherwooda – menedżera, który na przekór wszystkim postawił właśnie na niego, a ten odpłacił się w świetnym stylu. Wydawało się, że byłoby to idealne rozwiązanie sytuacji. Ale tu zaczyna się jeden z przynajmniej kilku epizodów szaleństwa – o ile oczywiście można tak nazywać fakt, że o niektórych rzeczach musi po prostu zadecydować nie kto inny niż… Bóg.
Trudno pisać o wszystkich historiach dotyczących Adebayora, bo obrastały one w coraz to nowe, jeszcze bardziej kuriozalne elementy. W tym konkretnym przypadku Emmanuel miał pojechać do Birmingham, gdzie przeszedł testy medyczne i zrobił nawet kilka fotek w koszulce „The Villans”. Władze Tottenhamu mogły zgodzić się na to, by dopłacać do tygodniówki, którą dostawałby w nowym klubie.
Tyle tylko, że Togijczyk stwierdził, że musi dostać ZNAK OD BOGA, by grać w Aston Villi. Najwyższy postanowił jednak milczeć albo po prostu nie chciał zrzucać w okolicach stadionu walizki pełnej pieniędzy. Nie milczeli za to kibice Tottenhamu, którzy wiele razy przekazywali swojemu napastnikowi jeden z najprostszych istniejących sygnałów – „odejdź”. No, może tylko słowa były trochę inne.
Pałac i Rolls Royce za 360 tysięcy funtów
Ilu zawodowych piłkarzy można uznać za solidnie popieprzonych? Prawdopodobnie setki, ale niewielu z nich zagrało w ponad 200 meczach Premier League i strzeliło w nich prawie 100 bramek. Dorzućmy do tego jeszcze garstkę występów w Realu Madryt i ponad setkę w Monaco. Emmanuel Adebayor zamiast poświęcenia wszystkiego grze w piłkę sprawił, że kibice mieli kolejną okazję do przemyślenia tego, co oglądani przez nich zawodnicy mają pod kopułą.
Droga Adebayora w piłkarskim świecie to nie jakiś miły spacer po parku, daleko też było jej do autostrady, którą ciśnie się prosto do lat dominacji w ligowych rozgrywkach, wygranej w Lidze Mistrzów i mistrzostwach świata. To raczej kilka średniej wysokości gór, trochę ciemnych dolin i kilka mostów, które Togijczyk wysadzał w spektakularny sposób.
Patrząc na kluby, w których grał, jego kariera zasługuje na docenienie. Do tego dochodzą pieniądze, którymi Togijczyk może sobie wytapetować ściany w swoim pałacu. Tak, pałacu, Adebayor nie mógłby przecież mieszkać w apartamencie czy jakiejś tam willi. A na treningi nie może przyjeżdżać dobrym, sportowym samochodem. Rolls Royce za 360 tysięcy funtów pasuje tu zdecydowanie bardziej.
Kluby wydały na jego transfery w sumie ponad 50 milionów euro. Może nie jest to kwota, która rzuca na kolana, weźmy jednak pod uwagę gażę, która w najlepszych latach czerpania petrodolarów Manchesteru City mocno przekraczała 100 tysięcy funtów tygodniowo. Takie pieniądze mogą wystarczyć nie tylko na waciki, ale Adebayor sprawiał wrażenie, jakby wciąż było mu mało. Wielkie pieniądze nie przekładały się jednak na zdobywane trofea – jego jedynym łupem w karierze padł Puchar Hiszpanii.
Zirytuje każdego
Kiedy Adebayor grał w Arsenalu, był jednym z najgorszych wrogów kibiców z White Hart Lane. Nie, to nie tak, że go nie lubili, że drażnił ich swoim zachowaniem i strzelanymi bramkami. Piosenka, która niosła się po trybunach zajmowanych przez fanów „Kogutów” miała wymowę, która świadczy o czymś posuniętym nieco dalej.
„Adebayor, twój ojciec myje słonie, a twoja matka jest dziwką” – tak brzmi w wolnym tłumaczeniu. Śpiewano ją już w 2009 roku, ale „sławna” stała się dopiero w 2011, kiedy rozległa się podczas Ligi Mistrzów. Czy ktoś z tych, którzy ją śpiewali, mógł się spodziewać, że parę sezonów później Adebayor będzie zakładał koszulkę z kogutem na piersi? Mało prawdopodobne, ale tak właśnie się stało.
Pójdźmy o krok dalej – kto mógł wiedzieć, że fani Arsenalu znienawidzą Adebayora jeszcze bardziej niż ich rywale zza miedzy? Nastąpiło to w chwili, gdy Togijczyk strzelił im gola w barwach Manchesteru City i biegł przez całe boisko, żeby przejechać na kolanach po murawie tuż przed ich nosem. A odszedł oczywiście dlatego, bo „nie czuł się kochany”. Przecież tu nigdy nie chodzi o pieniądze. Gdyby można było zwizualizować czystą agresję w kilku sekundach, to właśnie ci kibice w tamtym konkretnym momencie byliby ilustracją idealną.
Adebayor ma cudowną, absolutnie niepowtarzalną umiejętność zirytowania każdego. Gdyby na Togijczyku dało się w jakikolwiek sposób polegać, prowadzący Tottenham Andre Villas-Boas wcale nie musiałby stracić pracy.
Czapka i chwilowe odrodzenie
Kiedy Portugalczyk był trenerem „Kogutów”, Adebayor zagrał u niego 35 meczach i strzelił tylko 8 bramek. Trzeba jednak powiedzieć, że nie został odstrzelony przez słabą formę. To w jego przypadku byłoby zbyt proste.
Z Boasem miał pokłócić się o… czapkę, w której przyszedł na spotkanie drużyny. Kiedy menedżer poprosił go o jej zdjęcie, Togijczyk odmówił. Wystarczy wklepać w google dwa słowa: „Adebayor” i „fashion”, żeby wiedzieć, że to prawdziwy koneser mody. Od słowa do słowa zrobiło się nieprzyjemnie, aż w końcu menedżer powiedział, że u niego Adebayor już nie zagra. I w sumie tak to się właśnie skończyło.
Jednak po wywaleniu Boasa Adebayor miał okazję, żeby zakpić sobie z kolejnego człowieka, z którym nie było mu po drodze. Szansę dostał Tim Sherwood, który nie bał się mu zaufać. Dlaczego? Bo nie miał nic do stracenia. Chyba właśnie na tej zasadzie wynalazł Harry’ego Kane’a, rewelację ubiegłego sezonu i wielką nadzieję nie tylko Tottenhamu, ale całej angielskiej piłki.
Togijczyk odrodził się u Sherwooda. Podczas krótkiej przygody Anglika na White Hart Lane zagrał w 24 meczach, strzelił 14 bramek, miał też 5 asyst. Nie trwało to długo, jakby tylko chciał przekazać coś Villas-Boasowi. Krotką, ale bardzo konkretną wiadomość: – Andre, jesteś kompletnym idiotą, że nie pozwoliłeś mi nosić czapki.
Koniec końców Sherwood musiał odejść, a Adebayor został, choć fakt ten był powodem do narzekań całej masy kibiców. Szybko wyszło na to, że najlepiej opłacany człowiek w klubie właściwie dreptał sobie na treningach z dzieciakami i radośnie liczył pieniądze, nawet nie starając się podjąć walki o miejsce w składzie.
O ile za Boasa miał jakieś przebłyski, a u Sherwooda naprawdę grał w piłkę, to pod wodzą Pochettino najwyraźniej postanowił wprowadzić w życie plan B – zrobić wszystko, żeby zmusić Tottenham do rozwiązania z nim kontraktu i wypłacenia pieniędzy do jego końca. Argentyński szkoleniowiec powiedział jasno, że dla tego piłkarza nie będzie powrotu.
Zamach, klątwa juju i rodzinna drama
Anegdotki, historyjki, rzeczy, z których można się pośmiać, czemu nie.
Adebayor, który stoi przy Christianie Eriksenie na pomeczowym wywiadzie. Kiedy dziennikarz informuje Duńczyka, że ten został wybrany graczem spotkania, nieopatrznie pyta Adebayora, czy się z tym zgadza.
Nie, ja wybrałbym siebie – odpowiada Togijczyk bez cienia żenady, a Eriksen pewnie zastanawia się, co do cholery jest grane i kiedy zza kamery wypadnie ekipa angielskiego odpowiednika „Mamy cię”.
Adebayor, który jedzie do Togo, by matka zdjęła z niego klątwę, przez którą jest bez formy. To z ubiegłego roku. Pewnie dla dumnych przedstawicieli Joruba takie rzeczy są normalne, ale dla angielskich mediów już niekoniecznie. Niestety, jak w każdej historii, tutaj też musi być coś, co śmieszne nie będzie.
W 2010 roku Adebayor wraz z reprezentacją jedzie na Puchar Narodów Afryki, kiedy w Angoli autokar zostaje ostrzelany. Ci, którzy mogą, chowają się pod siedzeniami, a eskorta reprezentacji po wymianie ognia zmusza napastników do odwrotu. Emmanuel wychodzi z tego bez szwanku, ale nie wszystkim się udaje. Giną trzy osoby – asystent trenera, rzecznik prasowy i kierowca autobusu, a dwóch piłkarzy i kolejnych 7 członków ekipy zostaje rannych. Trudno powiedzieć, jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby nie to wydarzenie.
W 2014 roku Mauricio Pochettino po objęciu Tottenhamu próbował zaakceptować Togijczyka z całym jego inwentarzem. Przełknął fakt, że Togijczyk musiał wyjechać, żeby walczyć z klątwą juju (nie da się zaprzeczyć, że to dosyć oryginalne wytłumaczenie słabej dyspozycji). Kiedy wrócił, dostał opaskę kapitana. Ruch o tyle szalony, co będący ostatnią szansą na wydobycie z Adebayora piłkarza, którego szkoleniowiec potrzebował.
Chciał mieć obok Kane’a kogoś, kto będzie w stanie trochę go odciążyć, zanim ten zedrze murawę z boiska. Trzeba oddać Pochettino, że to wszystko pasowało do stylu „Kogutów” – jednoczesne liczenie na coś nieoczekiwanego, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią, by spodziewać się katastrofy. Happy endu w tym przypadku nie było.
W mediach szeroko komentowano też problemy rodzinne Adebayor. W końcu coś w nim pękło i wytoczył działa, publikując na swoim facebookowym fanpage’u bezlitosną kontrę do oskarżeń, które mu stawiano. Według niektórych członków rodziny miał wyrzucić matkę z domu, który wybudował w Lome i odciąć się od swojej cudownej, bezinteresownie wspierającej go familii.
Długo trzymałem te historie dla siebie, ale teraz podzielę się kilkoma z nich. Wiem, że rodzinne sprawy powinno załatwiać się osobiście, a nie publicznie, ale może jakaś rodzina nauczy się czegoś na moim przykładzie – pisał.
To jest tyrada. Przesyłał wielkie pieniądze swojej matce, siostrze i braciom, pomagał w biznesach, fundował wyjazdy etc. Najwyraźniej tego było za mało, bo na rodzinnym spotkaniu dowiedział się od nich, że powinien kupić wszystkim po domu i zapewnić stały, miesięczny dopływ gotówki.
Ciągle żyję, a oni już podzielili się moimi dobrami, jakbym był martwy. Dużo czasu zajęło mi zorganizowanie mojej fundacji w Afryce. Za każdym razem kiedy chciałem pomagać ludziom w potrzebie, rodzina to kwestionowała i mówiła, że to zły pomysł – mówił rozżalony. Rodzina oskarżała go o to, że nie pomógł umierającego bratu, Peterowi, a w pewnym momencie jego brat Kola w mediach powiedział wprost, że Emmanuel jest psychicznie chory i można bać się o jego życie.
To, jak brali do siebie jego pomoc krewni, dobrze podsumowuje sytuacja z młodym Rotimim. Snajper Tottenhamu postarał się o to, by brat dostał się do szkółki piłkarskiej we Francji. Był tam do czasu, kiedy z szatni zniknęło 21 telefonów innych zawodników. Oczywiście Rotimi tłumaczył się tym, że spóźnił się i znalazł je wszystkie w drodze na trening. Przekonujące.
O Adebayorze trudno powiedzieć, żeby był skąpy, szczególnie biorąc pod uwagę nie tylko jego tryb życia, ale też działania charytatywne. Nie tylko w Togo, ale całej Afryce. Jeśli wierzyć pogłoskom, w czasie negocjacji z Manchesterem City walczył o to, by klub co tydzień wspierał 50 tysiącami funtów akcje charytatywne w Togo.
1 stycznia Adebayor wróci do gry. Pojawiają się głosy o kolejnych klubach, które mają być zainteresowane jego usługami, mimo tego, że ma już 31 lat i jest transferem z grupy wysokiego ryzyka. Po wszystkich ekscesach powinny bardzo dobrze wiedzieć, na co się piszą. O Adebayorze na pewno będzie jeszcze głośno – nie wiadomo tylko, czy z powodów sportowych.
PAWEŁ SŁÓJKOWSKI