Thomas na trybunach Borussii spędził ostatnie dwie dekady. Opuszczone mecze domowe mógłby policzyć na palcach, zaliczył mnóstwo wyjazdów, także po Europie. Po przebudowie południowej trybuny, był jednym z tysięcy, którzy przyczynili się do obecnej reputacji „Żółtej Ściany”. Pamięta nie tylko polski tercet, ale i Smolarka oraz zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Przypytaliśmy go przed nadchodzącymi derbami Zagłębia Ruhry – między innymi o stosunku dortmundzkich fanatyków do Polaków, którzy występowali w BVB, ale i o rzeczywistości niemieckich trybun. Zapraszamy!
Thomas, kiedy zaczęła się twoja przygoda z trybunami?
Kibicem Borussii jestem od dziecka. Mój pierwszy karnet kupił mi ojciec dwadzieścia lat temu, a jeszcze wcześniej zdarzało mi się zaliczyć kilka spotkań, gdy akurat pojawiały się jakieś bilety w wolnej sprzedaży. W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych było naprawdę ciężko o wejściówki na mecze BVB. Na pierwsze wyjazdy również zabrał mnie ojciec. Myślę że moja „kariera” na trybunach jest podobna do historii wielu innych fanatyków. Wszystko zaczęło się od ojca, potem zacząłem chodzić na Süd samodzielnie. Jestem aktywnym członkiem „fansceny” w Dortmundzie.
Prawdopodobnie pamiętasz mecze z Widzewem, albo chociaż sezon, w którym graliście z tym klubem. Zwyciężyliście w całych rozgrywkach.
Tak, ale niestety oglądałem to tylko w telewizji. Byłem za młody, żeby jechać do Polski, a i moja przygoda z trybunami zaczęła się na dobre właściwie po tym zwycięstwie w Lidze Mistrzów. Nastąpiła wtedy naprawdę spora zmiana na trybunach w Dortmundzie – Süd została rozbudowana, a to spowodowało szereg przemian.
Zaczynam od Widzewa, bo to chyba jeden z pierwszych epizodów dość długiej „polsko-dortmundzkiej” historii. Dekadę później już regularnie zaglądaliśmy co u was z uwagi na Ebiego Smolarka. Pamiętasz go w ogóle?
Ha, nasz derbowy bohater. Oczywiście, od niego wypada zacząć. Pamiętam jeden wspaniały mecz z jego udziałem, to dłuższa historia. Po naszym mistrzostwie w 2002 roku zespół przechodził przez gigantyczny kryzys. Od tego czasu bezustannie byliśmy naprawdę blisko bankructwa i utraty naszego klubu przez potężne długi. Ebi był częścią zespołu w tych ciężkich czasach. I właśnie wtedy, gdy dopiero zaczęliśmy wyłazić z finansowego dołka, nasza drużyna zniszczyła największe marzenie naszego najbardziej znienawidzonego wroga. W 2007 roku do Dortmundu przyjechało Schalke. Musieli tylko nas ograć i dzięki temu zdobyliby upragniony tytuł. Czekali na niego jakieś 50 lat, a teraz mieli dopiąć swego na naszym terenie. Tygodnie przed meczem były szalone, my walczyliśmy o utrzymanie a „Scumkirchen” (Tom nazywa tak rywali z Schalke – przyp.red.) właśnie przygotowywali fetę mistrzowską. Gdyby wygrali u nas spuszczając nas do 2. Bundesligi i jednocześnie pieczętując mistrzostwo, urzeczywistniłyby się największe koszmary senne każdego fanatyka BVB. Dzień meczowy – wiadomo. Niesamowita atmosfera, wyprzedany stadion i oczywiście bezsenne noce, gdy wszystkim śniły się koszmary o szumowinach, które wygrywają ligę. Ebi grał w tym meczu. Schalke miało znakomity okres, ale wtedy w Dortmundzie wyglądali, jakby już od kilku dni świętowali zwycięstwo. Wyszliśmy na prowadzenie jeszcze przed przerwą, na trybunach orgazm. Wszyscy zapomnieli, jak fatalny był ten sezon. W drugiej połowie Ebi dołożył kolejne trafienie, uderzając na południową bramkę. Zaraz potem wskoczył na ogrodzenie i cieszył się jak wariat razem z nami wszystkimi. Nigdy nie zapomnę tej sceny. Dla mnie jest bohaterem, nawet jeśli nie był wybitnym napastnikiem. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak wtedy oszaleliśmy, gdy coś takiego przytrafiło się w okresie, gdy nasz klub upadał. Każdy mecz traktowaliśmy, jakby miał być tym ostatnim, jak prawdziwe święto. No a potem przyszedł Klopp. I wszystko się zmieniło.
Wyobrażam sobie, mój klub upadł chwilę po wygranych derbach. Wracając jednak do napastników, wybitnych i nieszczególnie wybitnych…
Wiem do czego zmierzasz. Przed Lewandowskim mieliśmy jednak Lucasa Barriosa, naprawdę robił kolosalne wrażenie, choć okazał się „tylko” dobry, a nie wybitny, jak jego następca. No i poza tym – choć pewnie dla was najważniejszy jest w tym momencie idol Lewandowski… Powiem tak: Robert jest niesamowitym napastnikiem i stawiam, że może dojść do poziomu Messiego. Ale jeśli zapytasz mnie o najlepszego Polaka w historii Borussii – na pewno wskażę ci Kubę.
Przyszedł z Wisły, gdy graliśmy totalne gówno. W dodatku on sam też miał bardzo ciężki start. Wszyscy jednak wiedzieliśmy o jego umiejętnościach i – przede wszystkim – ogromnym sercu do gry. Chwilę później po prostu eksplodował i razem z Łukaszem stworzył najlepszą prawą stronę jaką kiedykolwiek widziałem. Kochaliśmy go zresztą nie za to jak grał, ale kim był – wielki wojownik, zawsze ciężko tyrający na murawie, a przy tym bardzo blisko nas, zawsze z miłym słowem dla każdego kibica.
Robert był inny, choć nawet gdy siedział większość czasu na ławce – w tych nielicznych momentach było widać, że ma bardzo duży potencjał.
Wracając do Kuby – znaliście jego historię? Chodzi mi przede wszystkim o tragedię z dzieciństwa.
Tak, mnie opowiedziała ją moja dziewczyna, która pochodzi z Krakowa, ale to chyba przewijało się też w naszej prasie. Ale ta historia nie była dla nas ważna, zdecydowanie więcej znaczyły dla nas takie drobne gesty jak choćby wypowiedź po podpisaniu nowego kontraktu: „miałem inne oferty, ale pieniądze czasem nie są najważniejsze”. W jego ustach to brzmiało autentycznie. Szczególnie wówczas, gdy po zdobyciu mistrzostwa świętował razem z nami w koszulce kibiców Wisły Kraków z napisem „Wierność”.
Kuba był chyba dla was kimś pokroju Grosskreutza, chłopaka z trybun.
Grosskreutz to zdecydowanie jeden z nas, który spełnił dziecięce marzenia. Gra dla swojego klubu i tak właściwie: co może być lepszego w życiu? Nadal jest fanatykiem, nawet jako profesjonalny piłkarz bywał na wyjazdowych meczach naszych rezerw. Pozostał jednym z nas.
OBSTAW ZWYCIĘSTWO BORUSSII JEDNYM GOLEM W NADCHODZĄCYCH DERBACH Z SCHALKE W BETANO! KURS 4,15!
Mam wrażenie, że i dla Grosskreutza, i dla Kuby istotny był też czas, w którym trafili do Dortmundu. Jeszcze przed tymi wielkimi sukcesami.
Tak, oczywiście. To wszystko było trochę jak w bajce – przyszliśmy znikąd, zaczynaliśmy od zera i nagle stoimy przed nabitym do ostatniego miejsca Wembley oczekując na mecz Borussii w finale Ligi Mistrzów. Nie brzmi jak bajka? Wszystkie te wspomnienia o tym, jak witaliśmy się z drugą ligą, jak walczyliśmy o przetrwanie i nagle ci sami goście grają o coś tak ważnego. Niesamowite, niespotykane doświadczenie. Przeżyliśmy to przede wszystkim my, kibice, ale i cały zespół, do którego należeli Kuba czy Weidenfeller.
Wszyscy oni są dla nas naprawdę wyjątkowi. Oczywiście BVB ma długą historię i każda dekada ma swoje legendy, ale raczej dałoby się wymienić Kubę jako jedną z legend ostatnich lat. Lat, które były fantastyczne.
Wróćmy więc do Roberta. Jak zapatrywaliście się na przykład na jego rywalizację z Barriosem. Sporo mówiło się o konflikcie, a i sam Robert nic wielkiego nie grał.
Cóż, skoro Barrios opuścił Borussię i wyruszył do Chin, to chyba oznacza, że sam zdawał sobie sprawę z tego, do kogo należy przyszłość. To wtedy Lewandowski zaczął grać w pierwszym składzie. Na pewno to najlepszy napastnik ostatniego dwudziestolecia, ale szczerze… Jest mi zupełnie obojętny. Podczas jednego z sezonów on i jego menedżer gadali wyłącznie o pieniądzach i o tym, jak bardzo Robert marzy o Monachium. Nie lubię takich zawodników. Jest wspaniały i w ogóle, ale kieruje się wyłącznie względami finansowymi. Mieliśmy grać najważniejszy mecz ostatnich lat z Bayernem, a oni gadali wyłącznie o transferze do Monachium. Nic do niego nie mam, zawsze jest mile widziany w Dortmundzie, ale tylko jako jeden z wielu, wielu piłkarzy, którzy przewinęli się przez ten klub.
Dam przykład: Jan Koller. Graliśmy z Nurnberg, w którym Czech występował po odejściu z Borussii. Gdy tylko skończył się mecz, podszedł do nas na południe i po prostu się popłakał. Wszyscy głośno krzyczeli jego nazwisko, to był naprawdę piękny moment, wszyscy witali go na stojąco. Robert przyjechał z Bayernem i nikt się nim w żaden sposób nie zajmował. Szanujemy go za grę dla BVB, ale nic więcej. Także w drugą stronę – nie czujemy do niego żadnej nienawiści.
Ogółem chyba wasze mecze z Bayernem nie do końca odpowiadają medialnemu wizerunkowi. Niektórzy kreują „niemieckie El Clasico”, jakąś odwieczną nienawiść Dortmundu i Monachium. Wy chyba traktujecie je bez napinki, szczególnie w zestawieniu z podejściem do derbów z Schalke.
Dokładnie. Dla nas liczą się tylko szumowiny z Gelsenkirchen. To nasze derby. Ale rozumiem też media, Bayern i Borussia to dwa wielkie kluby, wszyscy, nawet ja, bardzo oczekują na te mecze. Fajnie się je ogląda. Niczego i nikogo nie da się jednak zestawić ze Scumkirchen. Co nie zmienia faktu, że dużo „normalnych kibiców” stawia spotkania z Bawarczykami niemal na równi z derbami.
Więc jaka jest różnica między Goetze i Lewandowskim? Dlaczego transfer Goetzego był taki kontrowersyjny?
Chodzi przede wszystkim o wcześniejsze wypowiedzi. Goetze podpisał już kontrakt z Monachium, a i tak nadal gadał o tym, że zostanie u nas do końca kariery i tak dalej. Jest mi przede wszystkim przykro z uwagi na młodych kibiców, dla których Goetze był bohaterem. I nagle przed meczem z Realem, okazało się, że idzie do Bayernu. Dla mnie stał się persona non grata. Pamiętam swoje słowa po golu w finale w Rio. „Tylko nie ten pieprzony dupek”. Zapomniałem o tym, czego dokonał. Różnica więc jest taka, że Goetze zachował się jak Judasz, a Lewy po prostu od zawsze mówił, że gra dla pieniędzy. Nigdy nie kłamał.
No dobra, przegadaliśmy dwóch, czas na trzeciego. Piszczek. Raczej „jeden z wielu” jak Robert, czy jednak bliżej legendy, jak Kuba.
Jest jednym z nas, oczywiście że jest. Znakomity gość, doskonały obrońca, duże serce. Ha, pamiętam, jak przyszedł z Herthy, to było chyba w okresie, gdy spadali z ligi. Nikt z nas nie wiedział, po co właściwie Kloppowi ktoś taki w zespole. Ale jak zwykle – Jurgen wiedział lepiej. Stworzyli niesamowity duet z Kubą. Potem zresztą miał okropną kontuzję, po której wrócił i nadal grał na wysokim poziomie. No i jeszcze charakter… Bez wątpliwości, fajny gość.
PROWADZENIE BORUSSII JESZCZE PRZED PRZERWĄ W MECZU Z SCHALKE? KURS 1,67 W BETANO!
Przez lata w reprezentacji mieliśmy „prawe skrzydło BVB” i resztę.
Tak jak mówiłem – nie znam lepszego prawego skrzydła. To była prawdziwa przyjemność oglądać ich razem. Zresztą, popytaj kibiców Realu Madryt.
Prawda. W takim razie zostaje ten, który ich wszystkich w pewnym sensie stworzył. Jurgen Klopp.
Klopp… Od czego właściwie powinienem zacząć? (Śmiech) Ok, wyobraź sobie duży klub, ogromne tradycje i potężną zapaść, fatalne wyniki i sytuację organizacyjną. Właśnie wtedy do nas przyszedł. Na początku byliśmy trochę sceptyczni, ale dość szybko podbił nasze serca. I wydaje się, że… Hm. Zostawił odcisk na „duszy” klubu, wszyscy za nim stanęli, za jego wizją. To było jak nowe otwarcie, nowy początek. I to poczatek czegoś niewiarygodnego. Stał się legendą za to, czego dokonał jako trener, ale przede wszystkim stał się legendą za to jaki był. Jak się zachowywał.
W weekend gracie z Schalke. Jaka jest atmosfera na mieście na kilka dni przed tym meczem? W Łodzi derby rozgrywane w sobotę zaczynały się w niedzielę tydzień wcześniej.
Opiszę to słowami mojego kolegi z Leeds. Był na wielu meczach Borussii, aż dotarł tu na swoje pierwsze derby. On naprawdę nie żartował, mówił do mnie, że atmosfera zapiera dech w piersiach, choć przyjechał dzień przed meczem. To był dla niego szok, ale nie dlatego, że trwała jakaś wielka impreza. Po prostu wszyscy byli wyjątkowo nerwowi, każdy był niesamowicie spięty. Nie było w rozmowach innego tematu.
Serio, szczerze powiedziawszy, ja nienawidzę tego dnia. Sypiam ciężko już tydzień wcześniej. Nie da się nawet tego jakoś normalnie opisać. To po prostu najważniejszy dzień roku, ogromne nerwy, zawsze ciężka przeprawa na murawie. Poza tym – i w Dortmundzie, i w Gelsenkirchen futbol jest traktowany jak religia. Oba miasta żyją rytmem klubów, a rywalizację Schalke i BVB czuć na każdym kroku, każdego dnia. Więc w momencie, gdy zbliża się ten wielki mecz, po prostu nie możesz od tego uciec. Każdej godziny, każdej sekundy, myślisz tylko o boisku. Nie potrafię tego inaczej opisać, ale zrozumieją to kibice z miast derbowych.
POWYŻEJ 3,5 GOLA W DERBACH ZAGŁĘBIA RUHRY? KURS 1,97 W BETANO!
To chyba też trochę wojna miast. Gelsenkirchen i Dortmund to coś jak Toruń i Bydgoszcz, gdzie do sporu klubów dochodzi rywalizacja dwóch dużych miast regionu. O status stolicy województwa, turystów, fundusze, na czystej rywalizacji sportowej kończąc.
Cóż, ta rywalizacja akurat już dawno została wygrana przez Dortmund. Nasze miasto jest zdecydowanie lepsze pod każdym względem, Gelsenkirchen zaś wciąż boryka się z biedą i bezrobociem.
Okej, porozmawiajmy o nadchodzącym meczu.
Kibice ze Scumkirchen nie przyjadą w jakiejś dobrej liczbie. Policja i reszta robiły tyle problemów, że większość kibiców zdecydowała się na bojkot derbów. Nasi ultrasi z kolei mają zakazy wyjazdowe, niektórzy nawet na kilka lat. Wygląda na to, że pod względem problemów wokół meczu derbowego zaczynamy was doganiać. Policjanci coraz bardziej wariują, do tego dokładane są coraz to nowsze obostrzenia, zakazy. Moim zdaniem jeszcze kilka lat i derby zostaną przez nich całkowicie zamordowane, o ile ktoś nie zatrzyma tego szaleństwa na punkcie bezpieczeństwa.
Czyli raczej nie spodziewać się jakichś atrakcji ze strony ultrasów?
Nie bardzo. Ultrasów gości w ogóle nie będzie, a bez nich atmosfera nie będzie taka sama.
Przypomina mi to ostatnie łódzkie derby. Dlaczego dokładnie Schalke bojkotuje mecz?
Dostali zdecydowanie mniej biletów niż zazwyczaj, do tego mieli poruszać się całą drogę w konwoju policyjnym. Nasi ultrasi z kolei dostali zakazy za pirotechnikę i tego typu sprawy. Klasyka.
Ale „Żółta Ściana” będzie napakowania jak zawsze?
Tak, to się na pewno nie zmieni. Nie można porównać „Żółtej Ściany” do polskich trybun. Ultrasi są tam tylko jedną z części, nie mamy dwudziestu pięciu tysięcy ultrasów. Jasne, to oni są „głową”, ale mamy tam też „normalnych” fanów i tak dalej. Poza tym nawet w najgorszych czasach mieliśmy pełny stadion. Cały region się identyfikuje z klubem.
A jak ci „normalni” zapatrują się na działalność ultrasów?
Cały przekrój opinii. Mówiąc za siebie – lubię pirotechnikę, race to świetny widok. Są jednak i tacy, którzy sądzą, że to zbyt niebezpieczne.
Podobnie chyba sprawa ma się z awanturami. Podobno chuligani Borussii i Schalke mogą się tłuc pod stadionem, a w tym samym czasie na neutralnych trybunach ludzie w koszulkach Gelsenkirchen siedzą tuż obok tych w t-shirtach BVB.
(śmiech) Tak, to może się zdarzyć. Wiem, że Polacy tego nie zrozumieją, ale faktycznie to może się zdarzyć. I – żeby była jasność – moim zdaniem to nie jest do końca normalne. Wiem, że może się to zdarzyć, ale jednocześnie nie uważam to za coś normalnego.
Ale na mieście chyba jednak nie do końca możesz paradować w koszulce derbowego rywala? Przejść się na derby w Dortmundzie w koszulce Schalke, przez wszystkie osiedla.
Cóż… Nie ryzykowałbym. Byłeś kiedyś na niemieckim stadionie?
Nie, nie miałem okazji.
Jesteśmy sąsiadami, ale kultura kibicowania jest u nas inna. Dla przykładu – gdy Stowarzyszenie Kibiców Wisły Kraków mówi, że nikt nie wchodzi na sektor C, to on pozostaje pusty. W Niemczech nie potrafię sobie czegoś takiego wyobrazić. Ale z drugiej strony, jesteśmy w stanie rozkręcać kampanie jak choćby 12:12. To bardzo ciekawa sprawa, zresztą chyba na osobny artykuł.
No właśnie, akcje 12:12 czy „Pyrotechnik legaliesieren” pokazują, że staracie się w pewien sposób walczyć z represjami i macie tu wsparcie „normalnych” kibiców.
Tak. Akcja dotycząca pirotechniki była zorganizowana przez grupy ultras, dlatego chyba ważniejsza była 12:12. Poprosiliśmy wszystkie trybuny, by zachowały ciszę do 12 minuty i dwunastej sekundy. To była nasza reakcja na kolejne udziwnienia związane z tym całym „szaleństwem bezpieczeństwa”. Coś niesamowitego. Protest bardzo szybko zaistniał w mediach i pokazał siłę oraz solidarność niemieckich kibiców.
Co masz na myśli mówiąc „szaleństwo bezpieczeństwa”?
Przede wszystkim zamach na naszą świętość – stojące trybuny. Do tego mniej biletów dla kibiców gości. To jedne z najważniejszych postulatów. Ale też nie chcę jakoś zestawiać tych dwóch kampanii – obie były świetne, obie miały długą historię.
Mówiąc: „mniej biletów dla gości” myślimy o kwotach? U nas obowiązuje 5%.
Tutaj 10%.
A listy wyjazdowe? Musicie to wszystko przesłać przed podróżą, czy kupujecie bilety już na miejscu?
Na wszystkie mecze wyjazdowe sprzedaż prowadzi Borussia. Gospodarze wysyłają bilety do Dortmundu, BVB wydziela pulę do ogólnej sprzedaży, dla posiadaczy karnetów na mecze wyjazdowe i fan clubów. Kupujemy wszystko u siebie.
Skoro już jesteśmy przy tym temacie – co z karami? Poza tym zakazem dla waszych ultrasów.
Jesteśmy na najlepszej drodze, by kibicom robiono te same problemy, co u was. Czasami zdarzają się już zamknięte sektory i tym podobne historie, ale na szczęście jeszcze nie tak jak w Polsce. Jeszcze…
Politycy też biorą w tym udział? U nas wojewodowie mogą zamykać całe stadiony.
Tu mamy dostatecznie ciężko z karami od związku. Ale też dostrzegamy, że politycy mają potężny wpływ na decyzje DFB. No i do tego presja policji na kluby również jest ogromna. Wydaje się, że to wszystko trochę miks polityków, federacji, policji. Niezależnie kto ostatecznie wymierza karę.
A UEFA? Dla wielu kibiców z Polski czy Ukrainy niemieckie czy hiszpańskie kluby wydają się trochę „pod parasolem”. U nas rozdaje się kary nawet za jakieś napisy markerem.
Taa… Zobaczymy co UEFA zrobi z nasza karą za Saloniki. Nie mam pojęcia, czy tym razem pieniądze wystarczą.
Co dokładnie zrobiliście w Salonikach? W Brukseli wiadomo, tylko pirotechnika, ale Saloniki? W mediach było o tym głośno.
Też pirotechnika, ale część z niej wyleciała z sektora. Wtedy sytuacja stała się nieco dziwna – policjanci zabezpieczający mecz zaczęli przepychać wszystkich kibiców i się zaczęło. Wydaje mi się, że dostaniemy potężną karę, ale zobaczymy. W Brukseli było tak jak mówisz, tylko odpalenie pirotechniki i kara pieniężna.
Okej, wróćmy więc do futbolu. Jak przyjęliście 0:2 z Polską? Bo my będziemy to wspominać pewnie i za czterdzieści lat.
Możesz być zszokowany, ale niemiecka kadra zupełnie się dla mnie nie liczy. Nie będę dopingował zespołu, w którym grają ci z Schalke. Nawet nigdy nie byłem na meczu reprezentacji. Wiem, że dla was to duza sprawa, ale zwycięstwo dla was było z pewnością ważniejsze niż dla nas. Nie wiem czemu, ale nigdy nie czułem z nimi więzi. Po prostu mnie nie obchodzą. Mówiłem ci już, jak przyjąłem gola Goetzego w finale w Brazylii.
Zahaczmy jeszcze o waszą ligę. Do tej pory dość dzielnie opieracie się wszystkim arabskim szejkom i rosyjskim oligarchom. Nie boicie się, że sukcesy Bayernu i jego dominacja mogą to zmienić?
Dominacja Bayernu to przede wszystkim zasługa naszej bajki, naszego spełnionego marzenia. Zniszczyliśmy ich w finale Pucharu Niemiec i zaczęli inwestować. To na pewno nie jest dobre dla naszej ligi, bo na bank wygrają kilka mistrzostw z rzędu i możemy mieć tu do czynienia z czymś na kształt szkockiej Premier League. Jeden klub dominuje, ale szczerze… Nikt nie jest tam tak naprawdę szczęśliwy, dopóki zawodzą w Lidze Mistrzów. To zresztą trochę potwierdzenie tezy, że obecna sytuacja nie jest dobra dla rozwoju piłki nożnej. Co do tych właścicieli. Tak, wciąż kibice mają dużo do powiedzenia. Możemy głosować i kształtować nasz klub jako jego członkowie.
Nadal 51% klubu musi pozostawać w rękach kibiców?
Dokładnie. 50+1.
Jak to wygląda w praktyce? Kto daje w takim razie pieniądze na funkcjonowanie klubu? Wiesz, dla nas to magia, u nas właściciel-prezes daje kasę i rządzi wszystkim zgodnie ze swoją wizją.
Sponsorzy. Sklep klubowy. Prawa telewizyjne. Bilety.
I sponsorzy po prostu dają kibicom rządzić klubem?
Tak, musisz pamiętać, że kibice to silny głos. Nie możemy zatrzymać całego tego komercyjnego gówna pokroju sprzedawania nazwy stadionu, ale nadal mam silny głos i możemy realnie zmieniać pewne rzeczy. Jedna z naszych legend miała swoje fajne motto, namalowaliśmy to hasło obok stadionu. BVB zastąpiło je jakimś gównem od Opla. Ogromny sprzeciw kibiców spowodował, że hasło wróciło na swoje miejsce. Oczywiście nasz wpływ nie jest aż tak olbrzymi, znamy swoje miejsce. Określilibyśmy się raczej jako coś na kształt „autorytetu moralnego”.
W porządku, co więc poleciłbyś naszym klubom, by znów wróciły mecze Borussii z polskimi zespołami.
Wydawanie pieniędzy na akademie młodzieżowe i zwiększenie roli kibiców, powstrzymanie represji wobec nich. To wszystko sprowadza się do jednego – po prostu oddania futbolu ludziom, do których on naprawdę należy. Wtedy będziecie mieć podstawę, na której można budować coś większego.
ROZMAWIAŁ JAKUB OLKIEWICZ