Zwykle nie ma problemu ze wskazaniem najlepszego napastnika w lidze angielskiej. Od razu na myśl przychodzą nam Sergio Aguero, Wayne Rooney albo Alexis Sanchez. Ale w tym roku w Premier League na pierwszy plan wysuwa się piłkarz, o którym wcześniej mogli słyszeć jedynie barowi pasjonaci futbolu z East Midlands. No bo jak tu znać kogoś, kto do 25. roku życia grał amatorsko? Kogoś, kto czekał na pensję z pracy, gdy wyżej wymienieni zastanawiali się, w co zainwestować kolejne miliony spływające na ich konta? Panie i panowie, przed wami Jamie Vardy.
Jeszcze w poprzednim sezonie można było pomyśleć: cholera, kto to taki? Dziś ten człowiek przeżywa złote tygodnie w karierze i zapisuje kolejne piękne karty w historii swojego życia, a jednocześnie jest dowodem, że nigdy nie jest za późno. Nieważne, że w sezonie 2014/15 Vardy – dziś 28-latek – po raz pierwszy zagrał w Premier League, podobnie, jak nieważne jest, że strzelił w przeciągu całych rozgrywek tylko pięć goli. Teraz wystarczyło mu tylko dziesięć pierwszych meczów, by mieć ich na koncie dwa razy więcej. Da się?
Można napisać o nim wszystko, ale na pewno nie to, że jego przygoda z piłką to droga usłana różami. Raczej była to droga przez ciemne otchłanie hadesu i mordercza harówka. W wieku 15 lat skreślono go z Sheffield Wednesday, bo uznano, że jest zbyt niski jak na piłkarza. Musiał wtedy postawić na naukę. W college’u w Rotherham wybrał wychowanie fizyczne. Potwierdzeniem reguły, że świat jest mały, niech będzie fakt, że spotkał tam innego dzieciaka usuniętego z młodzieżowych drużyn Wednesday. – Dlaczego nie przyjdziesz z nami pokopać w niedzielę? – zapytał go. Dwa razy nie trzeba było go namawiać. Od razu dołączył do miejscowej drużyny Wickersley Youth, skąd później powędrował do Stocksbridge Park Steels.
To jednak cały czas była amatorska gra, którą musiał łączyć z normalną pracą w fabryce. Za 100 funtów, jakie otrzymywał w klubie nie był w stanie wyżyć, więc pasję trzeba było łączyć z obowiązkami. – Pracowałem długie godziny w fabryce, a potem jeszcze musiałem iść na trening, a we wtorek lub w czwartek wieczorem były mecze, a do tego jeszcze w dzień w sobotę. Produkowaliśmy szyny medyczne z włókna węglowego, które pomagały ludziom niepełnosprawnym normalnie chodzić. Więc skoro przynosiło to komuś korzyści, była to dobra praca – wspominał kilka miesięcy temu na łamach The Telegraph. Innym przynosiła korzyści, ale samemu Vardy’emu już nie. W pewnym momencie wysiadły mu plecy i musiał zrezygnować. Postanowił wtedy, że będzie utrzymywał się tylko z piłki nożnej. Ciągle był jeszcze zawodnikiem mało poważnych drużyn: FC Halifax Town lub Fletwood Town.
W międzyczasie pojawiały się inne problemy, jak chociażby z prawem. Pewnego razu Vardy został skazany za napaść pod klubem nocnym, co – jak tłumaczył – było wstawieniem się za jego głuchym kolegą, z którego szydziła grupa wyrostków. Ta sprawa utrudniła mu rozgrywanie meczów na wyjazdach, bo od godziny 18:30 obowiązywała go tak zwana godzina policyjna, przez co nie mógł oddalać się od swojego miejsca zamieszkania. Ostatecznie jednak mecze rozgrywał, ale musiał nosić specjalną opaskę.
***
– Vardy ma 28 lat i jest blisko swojego szczytu. Jeśli utrzyma obecne tempo strzelania goli, to nie jest ważne, skąd pochodzi, czy gdzie gra teraz. Dla reprezentacji Anglii w przyszłym roku może być tym, kim kiedyś Toto Schilacci we Włoszech. Schilacci też przed 25. rokiem życia nie zaliczył ani jednego sezonu w Serie A, a w reprezentacji zadebiutował stosunkowo późno. Ale potem został królem strzelców MŚ 1990 oraz bohaterem narodowym, chociaż zaczynał turniej jako rezerwowy – pisze Ian Wright, były reprezentant Anglii w swojej rubryce w BBC.
***
Tuż po zakończeniu ubiegłego sezonu, zresztą niespecjalnie udanego dla Leicester City do Vardy’ego zadzwonił nieznany numer. Możemy sobie tylko wyobrażać jego zdziwienie, kiedy w słuchawce usłyszał głos Roya Hodgsona, który zaprosił go na zgrupowanie reprezentacji. Powszechnie wiadomość ta wywołała ogromną sensację, a w pewnych kręgach nawet duże oburzenie. Sam piłkarz przez długi czas nie mógł się otrząsnąć, a od setek smsów z gratulacjami, jakie mu wysyłano, padła mu bateria w telefonie.
– Teraz jest łatwiej wywalczyć powołanie do kadry Anglii niż wtedy, gdy ja grałem, ale nie zmienia to faktu, że takie powołanie bardzo pozytywnie wpływa na piłkarza. W większości powołanie go przez Hodgsona zostało negatywnie odebrane, częściowo dlatego, że strzelił tylko cztery gole na najwyższym poziomie oraz dlatego, iż był to jego pierwszy sezon w Premier League. Ale takie uznanie da mu ogromny wzrost pewności siebie oraz dużą zachętę do wykonywania ciężkiej pracy, by pozostać na tym poziomie. Wiem, jak to działało w moim przypadku, gdy w 1991 roku po raz pierwszy zostałem powołany do kadry – wspomina dalej Wright.
***
No dobra, wspomnieliśmy już o jego ciemniejszej stronie, kiedy postanowił dać w mordę paru wyrostkom pod klubem, ale to nie koniec kontrowersji. „The Cannon”, bo tak jest nazywany w wąskim gronie z uwagi na swój wybuchowy charakter, lubi się też zabawić. Potrafi wyjść do kasyna ze swoimi przyjaciółmi piłkarzami, Davidem Nugentem i Ritchiem De Leatem, a potem zwyzywać Azjatę od „żółtków”. Bo co mu tam będzie jakiś skośnooki zaglądał w karty?
Kilka minut później Vardy wytoczył działa przeciwko innemu bywalcowi kasyna, który tylko uprzejmie zwrócił uwagę, że przyglądanie się grze w karty to nic złego, jeśli nie są komentowane ruchy gracza. Przyjemniaczek z Leicester nie wytrzymał i „kurwy” z jego ust sypały się z taką częstotliwością, że nawet Patryk Małecki mógłby wpaść w kompleksy.
Cóż, po tym przykładzie widać, że myślenie to nie jest jedna z jego zalet. Sprawa została szeroko opisana przez tabloidy, a na potwierdzenie do sieci trafił filmik, w którym Vardy gnoi Azjatę. Potem pojawiły się przeprosiny, ale niesmak pozostał, bo Jamie chyba zapomniał, że to dzięki tajskim pieniądzom otrzymywanym od właściciela Leicester City mógł grać w pokera. Za to Shinji Okazaki, który mniej więcej miesiąc przed tym incydentem został „Lisem”, raczej miał mieszane uczucia, gdy zobaczył, z jakim prawdziwkiem będzie miał do czynienia.
Po rozpoczęciu nowego sezonu nie słychać już o jego wyskokach. Dziennikarze zwracają się bardziej opisywaniu jego gry i wyliczają kolejne osiągnięcia. Raz, że uzyskał największą szybkość spośród wszystkich piłkarzy grających w Premier League, dwa, że strzelał gole w siedmiu meczach z rzędu i dołączył do wąskiego grona najbardziej uznanych napastników, którzy dokonali podobnej rzeczy. Zobaczymy tylko, jak długo będzie trwało jego pięć minut. Rickie Lambert też odpalił dopiero przed trzydziestką, a debiut w kadrze zaliczył w wieku 31 lat. Z Liverpoolu jednak wypłynął w ściekach zapomnienia i dziś pewnie niewielu pamięta, że ktoś taki istnieje.
Mariusz Grzegorczyk