Październik 2006. Copa del Rey. Trzecioligowa Ecija gra z Realem Madryt. Mecz jak mecz. Nikt nie przykłada do niego większej wagi. Ot, pierwsza przeszkoda do strącenia. A tu jednak niespodzianka. 81. minuta, piłkę do bramki dobija jeden z anonimowych zawodników i jest 1:1. Październik 2015. Rewelacyjna Celta w walce o fotel lidera podejmuje Real. Wali głową w mur. Navas dokonuje cudów w bramce. Aż futbolówkę na lewej flance przejmuje Nolito i odpala w okno petardę, jakiej nie zatrzymałby żaden bramkarz na świecie. Bramka – szaleństwo. Nie dało się uderzyć lepiej. Celta ostatecznie przegrywa 1:3, ale dla Nolito to wyjątkowy dzień. Znów udało się pokonać bramkarza Realu.
Dekada, która dzieli oba trafienia, to dla skrzydłowego Celty jeden wielki roller-coaster. Okres ciągłego udowadniania i prób przebijania się. Tłumaczenia, dlaczego nie wyszło. Wyjaśniania, na czym polega przeskok z rezerw Barcelony do poważnej, dorosłej piłki. Teraz Nolito ma to już za sobą. Dziś może tylko opowiadać, jak to jest być najskuteczniejszym (obok Aduriza) Hiszpanem w La Liga i liderem najatrakcyjniejszej drużyny rozgrywek. Dziś Nolito mierzy się z innymi pytaniami: czy Celtę stać już na coś więcej niż środek tabeli i czy sam liczy na wyjściowy skład w reprezentacji Hiszpanii, bo samo powołanie na Euro 2016 ma już niemal pewne. No i czy planuje przeprowadzkę już zimą. W końcu dobijają się po niego Barcelona, Arsenal, a ostatnio też Porto, Atletico, Valencia czy kluby z Turcji. – Od trzech-czterech miesięcy jestem psychicznie wyczerpany tymi wszystkimi plotkami. Chcę tylko spokojnie grać i pomagać zespołowi – stwierdził półtora miesiąca temu, gdy w Katalonii trwała już debata, czy Nolito byłby idealnym zastępcą Pedro, czy może jest trochę za stary.
Z jednej strony – dwanaście dni temu stuknęło mu 29 lat. Z drugiej…
Sezon 2013/14 – 35 meczów, 14 goli, 2 asysty.
Sezon 2014/15 – 36 meczów, 13 goli, 13 asyst.
Sezon 2015/16 – 9 meczów, 7 goli, 3 asysty.
Już kiedy zaczynał błyszczeć w Celcie, trener Eduardo Berizzo – jakby przewidując przyszłość – powiedział: „Nolito nadawałby się do każdego klubu na świecie”. Sam zainteresowany stwierdził natomiast, że rok 2014 odmienił jego karierę. – Inne lata też były przyjemne, ale żaden nie był taki jak ten. Celta mocno na mnie postawiła i dziś mogę podziękować prezesowi, dyrektorom i ówczesnemu trenerowi, Luisa Enrique. Tu na nowo poczułem się piłkarzem. Poczułem się doceniony. Dzięki Celcie zadebiutowałem w reprezentacji, a tego nie zapomnę do końca życia.
Klucz do sukcesu Nolito? Futbol de calle. Uliczny futbol. Zachowania, które wyłapał na podwórku, przenosi na boiska Primera Division. Nie wybiera prostych rozwiązań. Szuka siatek, dryblingów. Gwarantuje spektakl, a przy tym jest brutalnie skuteczny. – Przeczuwałem, że przełoży ten swój tupet na dorosłą piłkę. Zawsze robił to, co sobie wymyślił. Pomyśli o siatce i od razu próbuje. Nie boi się błędu – opowiada Carlos Rios, były trener Nolito z czwartoligowego San Luqueno. – Prosiłem go, żeby nie ryzykował przy pierwszych kontaktach z piłką, bo na tym poziomie grają weterani i wiadomo… Dostał pierwsze podanie i co zrobił? Sombrero. Mówiliśmy sobie na ławce, że ten chłopak nie jest normalny. – Przypominał mi Laudrupa. Nie musiał na mnie patrzeć, by wiedzieć, gdzie jestem. Ma wyjątkowy, unikatowy styl – dodaje Jonathan Soriano, kolega Nolito z rezerw Barcelony.
– Radość z gry to klucz. To oczywiste, że pojawią się problemy i wymagania, ale jeżeli trenujesz z radością, to przy odpowiednich umiejętnościach osiągniesz swój cel. Niezależnie od tego, czy masz 20, czy 28 lat. Chodzę czasem na mecze dzieciaków i słyszę, co krzyczą rodzice… Dajcie tym dzieciom spokojnie grać, myślicie, że to od razu Maradona? Oni mają się cieszyć, a ci od nich wymagają dwudziestu goli i czterech przewrotek – twierdzi Nolito w rozmowie z „El Pais”.
Dziś może już siebie stawiać w pozycji wyroczni. Może doradzać dzieciakom, do jakich klubów przechodzić, a jakich unikać. Wie, bo sam to wszystko przeżył. Skakał po różnych poziomach rozgrywek. W wieku szesnastu lat po raz pierwszy otarł się o poważniejszą piłkę. Pierwszy raz w życiu wyjechał od dziadków – dziś Nolito nosi ich nazwiska, a zdjęcie dziadka to jego… avatar na WhatsApp – ale w Valencii spędził ledwie kilka miesięcy. Nie zaaklimatyzował się. Wrócił do rodzinnego Sanluqueno, gdzie ledwie dwa lata wcześniej pracował w sklepie mięsnym za 30 euro tygodniowo. – Wstawałem o 8:30, od dziewiątej do czternastej byłem w sklepie, a po południu trenowałem w naszej wiosce. Robiłem klopsy i jedzenie na zamówienie. Nie kroiłem mięsa, bo to było zbyt niebezpieczne – wspomina Nolito, który się nie zraził i ruszył do trzecioligowej Ecijy. Tam się odbudował, błysnął z Realem, grywał coraz częściej, awansował do baraży o awans do Segunda Division i… odebrał telefon z Barcelony.
W rezerwach „Blaugrany” przeszedł całą edukację piłkarską. Nadrobił wszelkie braki. Po latach wspominał, że – ze względu na swoją genetykę – przyjechał do Katalonii grubiutki, więc zmienił nawyki żywieniowe, a od Luisa Enrique usłyszał, gdzie poruszać się po boisku. – Tam zacząłem grać na skrzydle. Wymagali ode mnie mobilności. Zdarzało się, że nie łapałem się do drużyny rezerw, ale za Guardioli udało mi się nawet zadebiutować w pierwszym zespole. Przebierałem się z Messim, Iniestą, Ibrahimoviciem i nie mogłem w to uwierzyć. To, gdzie jestem dzisiaj, jest zasługą wyłącznie Barcelony. Zawdzięczam wszystko temu klubowi – mówił w trakcie powitania z Benfiką. W Katalonii spędził trzy lata, wbił 29 goli w 106 meczach, ale nie zaliczył tego skoku jakościowego co Busquets czy Pedro.
Ruszył więc Nolito do Portugalii, czyli – co nawet dziś pokazują przykłady Casemiro lub Olivera Torresa – idealnego przetarcia przed Primera Division. Liga ciut słabsza, ale podobna pod względem wymagań. I faktycznie mogło się wydawać, że tam facet się przebije. Początek był piorunujący. Pięć goli w pierwszych pięciu meczach pozwoliło wyrównać rekord Eusebio. Nolito zaczął jak killer, koszulka z numerem „9” biła rekordy sprzedaży, ale sam nieoczekiwanie zaczął redukować biegi. W drugim sezonie Jorge Jesus de facto go skreślił. 27-letni wówczas Nolito nie chciał tracić czasu na ławce, odrzucił niezłą ofertę z Betisu i poszedł na wypożyczenie do Granady. Tam już na starcie zadeklarował, że nie chce wracać do Lizbony, dopóki na ławce jest Jesus. Wybrał Granadę, bo mocno zabiegał o niego prezydent Quique Pina. Jak poszło? Tak sobie. Drużyna się utrzymała, a Nolito z 3 golami i 3 asystami w 17 meczach musiał decydować co dalej.
I to był przełom.
Rękę wyciągnął do niego stary znajomy. Luis Enrique namówił Celtę do wyłożenia 2,6 miliona euro za 70 procent praw zawodnika. Dwa lata później nikt w Vigo nie miał wątpliwości, że warto odkupić pozostałą część. Nolito dał nawet więcej, niż oczekiwano. Jako fałszywy skrzydłowy perfekcyjnie wpasował się w filozofię Enrique, którą potem kontynuował Berizzo. Celta zakochała się w nim do tego stopnia, że – po dłuższej debacie – zaproponowano mu komin płacowy. 600 tysięcy euro rocznie. Przez te dwa lata zmieniła się też sytuacja finansowa klubu – dziś po prostu nie muszą sprzedawać przy pierwszej okazji. I gdy Everton zainteresował się Nolito, ten… natychmiast przedłużył kontrakt i podniósł klauzulę z 10 do 18 milionów euro. – Uspokaja mnie fakt, że ten chłopak nie będzie wymuszał odejścia, gdy wpadnie oferta na 13-14 milionów. Zależy mu na awansie do pucharów – przekonuje prezydent Carlos Mourino.
Nolito póki zachowuje dyplomację. Raz mówi, że albo zostanie w Celcie, albo odejdzie do Barcelony. Innym razem przekonuje, że może się zestarzeć w Vigo. Czuje się jednak na tyle swobodnie, że coraz częściej błyszczy nawet w wywiadach. Przed Barceloną stwierdził, że trójka Orellana-Nolito-Aspas w porównaniu z atakiem Barcelony to… „kupa”, a sam jest w szoku, jak wielu koszykarzy NBA bankrutuje po karierze. Jemu raczej to nie grozi. Tylko czasem mu żal kolegów z juniorów, którzy szybko odpuścili i grają dziś w Tercera División za 500 euro miesięcznie…
TOMASZ ĆWIĄKAŁA