Po wygranej z Rosenborgiem i przegranej ze Spartakiem przed Legią stanął trzeci grupowy przeciwnik w Lidze Mistrzów – Blackburn Rovers. A nie był to Blackburn szary i bury jak dziś, tylko Blackburn najlepszy w swojej historii, świeżo po zdobyciu mistrzostwa Anglii. W tamtym czasie był to też najbogatszy klub na Wyspach. Nazywano ich Bank of England, ale równo dwadzieścia lat temu Legia nie wystraszyła się możnego przeciwnika i wielkich nazwisk.
W ataku mistrza Anglii grali wówczas Alan Shearer i Chris Sutton. Pierwszy kilka miesięcy wcześniej zdobył koronę króla strzelców Premier League. – Uważam, że powinniśmy pokonać Blackburn. W tej chwili jesteśmy lepszą drużyną niż Anglicy – mówił przed meczem Maciej Szczęsny. Odważnie, ale prawidłowo. Tym bardziej, że przeciwnicy byli dalecy od optymalnej dyspozycji. Najwyraźniej zachłysnęli się zdobyciem mistrzostwa, bo w nowym sezonie z dziewięciu meczów wygrali zaledwie trzy.
Kibice Legii kompletnie zdominowali 200-osobową grupę przyjezdnych. Na boisku było po równo, ale układ sił bardzo podobny. Już w pierwszych minutach Jacek Bednarz był bardzo bliski szczęścia. Bramkę na wagę wygranej zdobył w 25. minucie Jerzy Podbrożny, który w dwóch poprzednich spotkaniach Ligi Mistrzów nie grał z powodu kontuzji. Fakt jest jednak taki, że mogli wygrać znacznie wyżej. Nic dziwnego, że po meczu piłkarze Legii narzekali, że wygrali tak nisko. Podkreślmy: to był mecz przeciwko mistrzowi Anglii i najbogatszej drużynie na Wyspach, z genialnym Shearerem na szpicy.
– Minąłem dwóch Anglików i wbiegłem w pole karne. Gdy dobiegłem do linii końcowej, chciałem wycofać piłkę, ale zauważyłem, że nikogo tam nie ma. Więc próbowałem strzelić, ale Colin Hendry zablokował piłkę. Na szczęście Jurek Podbrożny znalazł się tam, gdzie powinien być – opowiadał Cezary Kucharski.
Najlepsze jest to, że na boku obrony grał ten oto znajomy, sympatyczny, kudłaty Norweg.