Za nami polska sobota w lidze włoskiej. Najpierw naprzeciw siebie stanęło dwóch niepokornych – Łukasz Skorupski z Empoli i Wojciech Szczęsny z Romy. Potem czoła Milanowi spróbował stawić The Wall, czyli Il Capitano Kamil Glik. Wyszło bardzo różnorodnie. W najlepszym humorze Szczęsny, bo mecz wygrał, chociaż nie zachował zera z tyłu. Umiarkowana radość u Kamila Glika, który zremisował z Milanem, a żałoba u Skorupskiego. Przyjąć trójkę od klubu, w którym nie udało się przebić, to mimo wszystko osobista, wewnętrzna porażka. Chociaż bronił całkiem nieźle.
Więcej do udowodnienia miał Skorupski. Przecież to jemu nie okazano wystarczającego zaufania. Jego odesłano na wypożyczenie i w jego miejsce sprowadzono innego Polaka. Znając charakter Łukasza jesteśmy pewni, że był zmotywowany na maksa, żeby udowodnić własną wartość i pokazać, że w Rzymie się pomylili. Grał nieźle, obronił groźny strzał Gervinho, ale dzisiejszej daty nie obrysuje w kalendarzu złotym flamastrem, bo choć nie może sobie wiele zarzucić, to wpuścił trzy bramki. Czystego konta nie zachował też Szczęsny, ale szczęście Romy polegało na tym, że ten piłkę z siatki wyjmował ledwie raz.
Mająca mistrzowskie aspiracje Roma powinna wciągnąć Empoli nosem, a wcale nie było tak łatwo. Długo się męczyli, ale w odpowiednim miejscu i czasie znalazł się Miralem Pjanić, który w swoim stylu huknął z rzutu wolnego. Potem gola dorzucił Daniele De Rossi, dla którego dzisiejszy mecz był szczególny i wyjątkowy, bo już pięćsetny w barwach ukochanego klubu. Trójeczkę przy dorobku bramkowym Romy dorzucił Mohamed Salah, a wszystko to w zaledwie kilkanaście minut. Blitzkrieg z opóźnionym zapłonem. Szczęsny cały mecz radził sobie pewnie, ale przy honorowej bramce Buchela zdaje się, że mógł zrobić więcej. No ale zwycięzców się nie sądzi. Robotę zrobili koledzy z pola.
W Turynie pierwsza połowa była nudna jak flaki z olejem. Więcej faulów niż strzałów na bramkę i prób zrobienia z piłką czegoś pożytecznego. Dużo frustracji, mało futbolu. Druga była lepsza, bo w końcu padły bramki. Torino niemiłosiernie się cofnęło, niepotrzebnie zostawiając Milanistom spore pole do popisu, które wykorzystał Carlos Bacca. Dostał podanie w polu karnym i miał wystarczająco miejsca, żeby huknąć nie do obrony. Torino obudziło się dopiero po stracie bramki i dość szybko wyrównało za sprawą Basellego. Skończyło się remisem 1:1, który co prawda jest sprawiedliwy, ale żadnej z drużyn nie zadowala. Ambitniejsi z jednej i drugiej drużyny dzisiejszej nocy nie zmrużą oka. Będą analizować i rozgrywać to spotkanie jeszcze raz w głowie, bo i jednym, i drugim do zgarnięcia kompletu zabrakło naprawdę niewiele.