Przeciętny kibic spod Przasnysza zna całe jednastki Realu i Barcelony, kilku najważniejszych zawodników Sevilli czy Valencii i… właściwie tyle. Oglądając mecze ligi hiszpańskiej „od święta” łatwo pominąć gwiazdy zespołów ze środka, czy nawet z dołu tabeli, albo tych, którzy do gry największych dokładają cegiełkę z drugiego szeregu. Tymczasem większość z nich – naszym zdaniem – już wkrótce wskoczy na czołówki „AS-a” czy „Mundo Deportivo”. Kogo z drugiej linii warto mieć na radarze? Kogo wziąć pod lupę już teraz? Przybliżamy sylwetki siedmiu z tych, których powoli trzeba dopisywać do listy gwiazd lub potencjalnych odkryć La Liga.
JAUME DOMENECH
Latem był jedną nogą w Cordobie. Jako czwarty nominalnie bramkarz Valencii zdał sobie sprawę, że dalsza gra w rezerwach nie przyniesie mu niczego dobrego. Wcześniej nie przebił się w swoim rodzinnym Villarrealu, teraz spodziewał się, że wypchną go z Estadio Mestalla. Dziś jest jedną z największych rewelacji Primera División. Pierwszym bramkarzem drużyny Nuno Espirito Santo. Według kibiców – Batmanem, a według ekspertów – kandydatem do bycia trzecim golkiperem reprezentacji. Jaume Domenech. Bramkarz, który ratuje punkty. Bramkarz, który każdą interwencję przeżywa tak, jakby miała być jego ostatnią. Idealnie wykorzystał swoje pięć minut po kontuzjach Diego Alvesa i Matta Ryana, zadebiutował w La Liga, błysnął też w Champions League i przedłużył kontrakt. A portugalskiemu szkoleniowcowi zrodził się problem bogactwa – bo kto by się spodziewał, że wyrośnie mu trzeci klasowy bramkarz?
ALEN HALILOVIĆ
To nazwisko akurat jest znane większości kibiców. W końcu piłkarz Barcelony. Wonderkid z FM-ów. Jeden z największych talentów chorwackiej piłki, potencjalnie następca (a może i partner?) Modricia i Kovacicia. Pierwsze kroki w hiszpańskiej elicie stawia jednak dopiero teraz. Poprzednie rozgrywki spędził w drugoligowych rezerwach, spadł do Segunda B, po czym szkoleniowcy Barcelony stwierdzili: trzecia liga to za niskie progi na taki talent. I zaczęli się zgłaszać kolejni chętni. Everton, West Ham, HSV… Zachodziła jednak obawa, że w bardziej fizycznej lidze filigranowy Alen zostanie wdeptany w ziemię. Skorzystano więc z oferty Sportingu Gijón, gdzie ma się ogrywać pod okiem Abelardo i tam decydować o rytmie gry. Początek? Dwie asysty i gol w sześciu meczach, ale tych wszystkich pojedynczych „magic touch” po prostu nie zliczymy. Perełka.
DANIEL WASS
W Celcie czekało go wyjątkowo trudne zadanie – zastąpić Michaela Krohn-Dehliego. Czyli mózg drużyny. Początkowo traktowano ten transfer z mieszanymi uczuciami. 26-latek z Evian Thonon-Gaillard? Na potencjalny hit – przyznacie – to nie brzmi. Wass już jednak pokazał, że jest prawdziwym kozakiem. Mówi się wręcz, że tempo gry Celty zależy dziś od niego. Kiedy Duńczyk daje sygnał do ataku, zaczyna się huragan. Kiedy każe lekko zwolnić, zwalniają. Show oczywiście regularnie mu kradną Nolito, Aspas czy Orellana, ale to Wass w roli rozgrywającego spisuje się po prostu wybornie. Przesadą byłoby stwierdzić, że w Vigo zamienili siekierkę na kijek, bo Krohn-Dehli cieszył się tam fantastyczną opinią, ale jego rodak poziomem na razie nie odbiega. A momentami – np. w meczu z Barceloną – po prostu go przewyższa.
SERGIO ARAUJO
Podobny przypadek jak Halilović. Barcelona wyłowiła go w Boca Juniors, ściągnęła przed trzema laty do drużyny rezerw, ale ponad ten poziom Araujo już się nie wybił. Grywał regularnie w drużynie B, ale w klubie uznano, że pod kątem pierwszego zespołu „El Chino” niespecjalnie rokuje. Wypchnięto go najpierw na wypożyczenie do argentyńskiego Club Atletico Tigre, następnie do drugoligowego Las Palmas – tam Araujo odpiął wrotki na dobre. 39 meczów, 24 gole, 8 asyst, awans do Primera Division i transfer definitywny. Sergio ma dopiero 23 lata, a już teraz opiera się na nim gra ekipy Paco Herrery. W elicie też zresztą błyszczy – 1 gol i 3 asysty w 6 meczach to wynik naprawdę przyzwoity. Tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę, że cały ten dorobek wykręcił w meczach z Celtą i Sevillą. Po prostu crack. Latem dobijało się po niego Palermo, które widziało w nim następcę Dybali. Araujo jednak został na Kanarach. I dobrze zrobił.
CEDRIC BAKAMBU
Wychował się w Sochaux, ale wybił się – dość nieoczekiwanie – dopiero w tureckim Bursasporze. Tam został piątym strzelcem ligi tureckiej, co zaowocowało pięcioletnim kontraktem w Villarreal. W Hiszpanii nie do końca było wiadomo, czego się spodziewać po reprezentancie Demokratycznej Republiki Konga. Konkurencja też nie byle jaka – Leo Baptistao, Roberto Soldado i Adrian. Trener Marcelino będzie miał jednak spory zgryz, bo w ekipie lidera błyszczą prawie wszyscy. Dwie sztuki i trzy asysty ma Soldado, Baptistao dwa gole i jedno otwierające podanie, a Bakambu trzy bramki w czterech meczach. Popis dał zresztą po wejściu z Espanyolem, kiedy odwrócił losy meczu zaliczając dwa trafienia. Kibice Villarreal dostali tym samym odpowiedź na pytanie: czy jeśli bombardował w Turcji, to zdoła powtórzyć to w Hiszpanii? Tak, zdoła. I jeżeli po powrocie z kontuzji będzie potrafił utrzymać taką formę, to kwestią czasu jest kolejny transfer.
ANGEL CORREA
Piorunujące wejście do La Liga. Najpierw 25 minut z Las Palmas, ale z Eibar już popis. Atletico nie mogło sforsować barykady przez niżej notowanego rywala, 61. minuta na boisku melduje się Correa. Minutę później gol, a po kwadransie asysta do Fernando Torresa. Przesadą byłoby stwierdzić, że 20-letni Argentyńczyk już jest gwiazdą La Liga, ale każdym, dosłownie każdym kontaktem z piłką pokazuje kolosalny potencjał, jaki w nim drzemie. Podkreślał to też Tata Martino, który stwierdził, że Correa to najzdolniejszy piłkarz młodego pokolenia w Argentynie. Kto by pomyślał, że jeszcze przed rokiem chłopakowi groziło definitywne zawieszenie kariery. Operacja serca wstrzymała jego rozwój, ale kolejny diament z Rosario (prawdziwa kopalnia talentów!) już wrócił na właściwe tory.
STEVEN N’ZONZI
Rynek francuski to jeden z ulubionych obszarów poszukiwań Monchiego. Dyrektor Sevilli twierdzi, że tam – choć nieco zachwiał to transfer Martiala – stosunek ceny piłkarza do jego wartości jest najrozsądniejszy. Po Francuza numer sześć andaluzyjscy działacze ruszyli jednak do Stoke. Cel? Znaleźć godnego zastępcę Stephane’a M’Bii. Jeszcze się to nie udało, bo do gry N’Zonziego można znaleźć wiele „ale” – choćby pasywność w defensywie czy głupią czerwoną kartkę w debiucie. Z drugiej strony – ma facet młotek w nodze. Dwa gole w pięciu meczach ligowych to całkiem zacny dorobek jak na środkowego pomocnika. Czas pokaże, czy N’Zonzi stworzy z Krychowiakiem taki rygiel jak M’Bia, ale na pewno warto mieć go na uwadze.