Bez pomysłu, polotu, werwy. Bez zęba, miałko i bez sensu. Nie wiemy kto ukradł zeszłoroczną Sevillę i gdzie ją schował, ale dzisiaj na boisko w Turynie wyszła drużyna tylko przebrana za piłkarską, bo w istocie nie potrafiła grać w piłkę, a wyłącznie przeszkadzać. Takie coś mógłby odstawić na Juventus Stadium wicemistrz Albanii – bieganie za piłką, podwójne zasieki, zero stworzonych sytuacji. Tymczasem mówimy o ekipie, która jeszcze przed chwilą potrafiła napsuć krwi najlepszym na kontynencie, która i teraz miała namieszać na dużej scenie. Tymczasem gracze Juve prosto z boiska mogli wsiąść do samochodów – prysznic nie był potrzebny, bardziej spocił się dzisiaj chyba nawet bramkowy sędzia.
Dominacja mistrza Włoch nie podlegała wątpliwościom, wynik ani przez chwilę się nie chwiał. Gospodarze kontrolowali tempo gry, oddali 20 strzałów, z czego owszem, niektóre były uderzeniami na wiwat w sektor C, ale też wiele przy odrobinie szczęścia mogło wpaść do siatki. Sevilla natomiast odpowiedziała jedną samotną próbą Konoplianki, który jako chyba jedyny w ataku gości był aktywny, bo powiedzieć, że jako jedyny był zagrożeniem, to jednak na wyrost. Zresztą spójrzcie jak wygląda bilans strzałów na grafice, to najlepszy komentarz:
Plotki o problemach Sevilli nie są przesadzone, natomiast w przypadku Juve wydaje nam się, że jest tylko kwestią czasu, aż w Serie A również się ogarną (na teraz mają więcej punktów w LM niż w rodzimej lidze – osobliwy rezultat). Niby dziś wygrali tylko 2:0, ale jednak to była demonstracja siły. Może nie strzeleckiej, bo po prawdzie można im zarzucić, że nie zabili meczu wcześniej, ale już kontrolowania środka pola i wybijaniu rywalom z głowy wchodzenia w szesnastkę – jak najbardziej. Tutaj zaprezentowali materiał badawczy dla adeptów wszelkich szkół szkoleniowych. W drugiej połowie momentami była to gra w dziadka w obecności kilkudziesięciu tysięcy widzów.
Co u Krychowiaka, o którym rano pisaliśmy, że czas na pobudkę? No cóż, ciężko szukać pozytywów, gdy cała Sevilla zawiodła – siłą rzeczy rękę do tego przyłożył. Oczywiście nie do niego należy kreowanie gry, a to kulało dziś najbardziej, jednak w najlepszym wypadku możemy powiedzieć, iż był to występ po prostu średni. Czy przeszkodził Andreollemu (bądź też zmylił go) przy otwierającej wynik bramce: musicie ocenić sami.
Trzeba zauważyć, że dla Moraty był to piąty gol w piątym kolejnym meczu LM – klasa, Alvaro właśnie wyrównał rekord Alexa Del Piero. A tutaj gwóźdź do trumny, który wbił wprowadzony po przerwie Simone Zaza: