Czy po Zwolińskim, Małeckim i Fojucie Pogoń zaskoczy kolejnym piłkarzem? Czy rottweiler z Niecieczy wchodzi na wyższy poziom? Jak naładowana ofensywnymi zawodnikami Lechia odnajdzie się w starciu z liderem? No i najważniejsze: czy mecz Podbeskidzia z Wisłą zakręci karuzelą trenerską? W kilku pytaniach spoglądamy na to, co czeka nas dziś w Ekstraklasie.
Kim tym razem zaskoczy Pogoń?
Podopieczni Czesława Michniewicza – choć akurat on w ostatnich dwóch meczach miał zakaz zasiadania na ławce – jako jedyni nie przegrali w obecnych rozgrywkach. Nie chcemy rozkładać na czynniki pierwsze Pogoni, bardziej nas ciekawi to, że co chwila ktoś nas stamtąd zaskakuje. A to Łukasz Zwoliński po dobrym sezonie pokazał, że kolejny może mieć jeszcze lepszy i przy dzisiejszych pięciu golach powinien powalczyć o koronę króla strzelców. Błysnął też Patryk Małecki, którego określiliśmy: „człowiek, który znów chce być piłkarzem”. Z kolei Jarosław Fojut, który jeszcze przed momentem był w piłkarskich podziemiach, nie dość, że trzyma w kupie obronę, to strzela gole z połowy boiska.
I teraz pytanie: kto następny? Kandydatów widzimy trzech. Albo Przybecki, którego raczej nieskutecznie stara się odkurzyć Michniewicz, albo Akahoshi, który zbyt często zawodzi, albo sprowadzony niedawno Dwaliszwili.
Czy Przemysław Babiarz przestanie być Bartłomiejem?
To znaczy, na odwrót… Oto 26-letni piłkarz Bartłomiej pożalił się niedawno, że często mylony jest z dziennikarzem sportowym Przemysławem. Wystarczyłoby dać mu najprostszą radę: musi zrobić w końcu coś na boisku, by przestano go mylić. No więc robi. Ostatni mecz przeciwko Cracovii był w jego wykonaniu naprawdę bardzo dobry: gol, asysta i nota 8 od Weszło.
Bartek Babiarz jak Arturo Vidal. Jak wściekły byk. Jak… już sam nie wiem jak. Ależ On gonił. Ależ On zagrał mecz 🙂
— wojciech jagoda (@wjagoda07) September 12, 2015
Zresztą, Bartłomiej ma w tym sezonie niezłą średnią ocen 5.25, dwa gole, dwie asysty i dwa kluczowe podania (łącznie więcej, niż ktokolwiek w zespole). Przede wszystkim jednak Babiarz wykonuje kawał dobrej roboty w środku pola. Można się było zastanawiać, dlaczego chłopak, który grał pierwsze skrzypce choćby w kończącym na trzecim miejscu Ruchu, rok później idzie tylko do beniaminka. Ten rottweiler, jak nazywa go trener Mandrysz, gdyby tylko występował w lepszym klubie, miałby prawo niedługo myśleć o reprezentacji.
Który trener poleci jako pierwszy?
Warzycha? Już zwolniony. Brzęczek? Również. Pytanie, kto następny, pozostaje otwarte. Niezmiennie wymienia się jednak dwa nazwiska, które dziś staną naprzeciw siebie: Kubicki i Moskal. Jeden miał latem przebudowę całego zespołu, drugi – przebudowę połowy i naprawdę ciężki terminarz na starcie rozgrywek. Kiedy jednak trenerowi Wisły przyszło w końcu zagrać z rywalem z niższej półki, to w Łęcznej przerżnął. A potem się wściekał: – Mieliśmy kilka strat, po których rywale byli bardzo blisko gola. To był cud, że tylko raz rywale trafili. Na poziomie ekstraklasy nie może się to zdarzać. Nie ma żadnego usprawiedliwienia, że zabrakło Brożka czy Sadloka. Byli inni, których stać na dobrą grę.
Jeśli Moskal pójdzie za ciosem i dziś przegra z Podbeskidziem, znów będzie miał niewiele argumentów na swoją obronę. I niewykluczone, że stanie się z nim to, co miało stać się przed tygodniem z Kubickim. Sporo mówiło się przecież, że przy bilansie 0-4-4 trener Podbeskidzia straci pracę, ale nikt nie wziął pod uwagę, że Lecha są w stanie ograć dziś nawet reprezentanci klasy 3a w dowolnym gimnazjum. Podbeskidzie wygrało w Poznaniu, a Kubicki na chwilę zniknął z szafotu.
Prawda jest jednak taka, że ani jednego, ani drugiego nie bronią wyniki, które osiągają od początku pracy w klubie. Najpierw Moskal…
… potem Kubicki.
Jak Piast odnajdzie się w nowej rzeczywistości?
Jakiś czas temu pisaliśmy o zespołach, które w Ekstraklasie znakomicie wystartowały. Beniaminek z Bełchatowa był w zeszłym sezonie po czterech kolejkach liderem, rok wcześniej – Górnik Zabrze, trzy lata temu – dzieciaki Mroczkowskiego z Widzewa… Co sezon ruszał na szczyt ktoś zupełnie tam niespodziewany. Teraz jest tu Piast, który liderem pozostał mimo ostatniej porażki. I dziś też, niezależnie od wyniku, będzie na resztę ligi spoglądał z góry.
Ale dla gliwiczan, nie ukrywajmy, obecna sytuacja to poważny sprawdzian. Trener Latal robi wszystko, by piłkarze nie stracili kontaktu z rzeczywistością i stara się wzmocnić w nich chęć rehabilitacji. Zresztą, napastnik Piasta Martin Nespor już deklaruje: Będziemy gryźć trawę, żeby wygrać.
Różnica jest jednak taka, że wcześniejsze wyniki Piast osiągał po cichu. Mało kto oczekiwał, że podopieczni Latala zrobią aż tyle, że z ośmiu meczów wygrają sześć (tydzień temu mieli jeszcze bilans 6-0-1), że wygrają na wyjazdach z Cracovią i Lechem czy u siebie z Legią. Teraz nikt już nie ma prawa ich zlekceważyć.
Ile Lechia pokaże w ofensywie?
W środku pola Borysiuk z Kovaceviciem, na skrzydłach Peszko z Makuszewskim, w roli rozgrywającego Mak, a w ataku Kuświk. Do tego Mila, Krasić, Łukasik, Chrapek, Nazario, Haraslin, który strzelił w tym sezonie już trzy gole, oraz niedostępni na Piasta Wiśniewski i Buksa, wchodzący w ostatnim meczu.
Mimo to, Lechia w ofensywie wygląda mizernie. Z Koroną nie potrafiła strzelić gola, w tym sezonie zebrała ich ledwie dziewięć. Przed tą kolejką mniej bramek miał na koncie tylko Górnik Zabrze, Łęczna, Podbeskidzie i Lech, ale ci pierwsi – dzięki wczorajszej wygranej – już się z tego grona wyłamali. Sytuacja z przodu jest taka, że Gazeta Wyborcza zasugerowała, że kłopoty rozwiązać może tradycyjnie Wiśniewski. Z Piastem akurat nie wystąpi, ale przy transferach, jakich w ostatnich okienkach – a zwłaszcza w tym – przeprowadza Lechia, coś tutaj nie gra.
Bo w rzeczywistości okazuje się, że taki Kuświk przez 531 minut tego sezonu nie wpisał się na listę strzelców ani razu. Ale w poprzednich rozgrywkach w Ruchu, wliczając europejskie puchary, przez osiem pierwszych spotkań też nic nie strzelił. Przełamał się dopiero z Piastem.
Fot.FotoPyK