Od ponad roku polskie piętno odciskane na Borussii Dortmund coraz mocniej blednie. Najpierw Zagłębie Ruhry na Monachium zamienił Robert Lewandowski, co wydawało się ruchem nieuniknionym. Przed kilkunastoma dniami do Florencji na wypożyczenie udał się Kuba Błaszczykowski, a teraz coraz więcej wskazuje na to, że żółto-czarne barwy przyjdzie niedługo porzucić ostatniemu z trójki muszkieterów – Łukaszowi Piszczkowi. Piłkarski syn Jürgena Kloppa nie znajduje się w planach Thomasa Tuchela, aktualnego szkoleniowca klubu, i będzie miał ogromne problemy z powrotem do wyjściowej jedenastki BVB.
Od kiedy w 2010 roku były zawodnik Herthy trafił na Signal-Iduna Park, przez kolejne kilka lat dzielnie brał udział w odbudowie klubu, z którym zagrał nawet w finale Ligi Mistrzów. Najpierw brawurowo wygryzł ze składu Patricka Owomoyelę, a potem nie pozostawiał nawet złudnych nadziei rywalom do walki o miejsce na prawej stronie obrony. Przez Kloppa uwielbiany za ciąg na bramkę, dynamikę i skuteczność gry defensywnej, stanowił pewny punkt linii obrony przez kolejne sezony. Latem impulsywnego szkoleniowca zmienił jednak Tuchel, który koncepcję na zespół ma diametralnie inną. O słuszności jego pomysłów świadczą już pierwsze kolejki sezonu 2015/2016 – Borussia bezlitośnie rozjeżdża kolejnych rywali, a zawodnicy którzy w czerwcu, wydawałoby się, są na wylocie z klubu, dziś decydują o jego sile. Henrich Mchitarjan z chimerycznego hamulcowego stał się głównym reżyserem gry, a Matthias Ginter z popełniającego błędy w środku obrony młokosa wyrósł na koszmar nocny Piszczka.
Właśnie Ginter – no i kontuzje – to teraz największa zmora Polaka. Utalentowany Niemiec do Dortmundu trafił przed rokiem z zamiarem gry obok Matsa Hummelsa. Przez długi czas nie odnajdywał się jednak na tej pozycji, Klopp próbował go nawet jako defensywnego pomocnika, lecz i to nie zdawało egzaminu. W mediach coraz częściej mówiło się o transferze powrotnym, bądź wypożyczeniu do innego klubu Bundesligi. Aż w końcu na SIP zameldował się Tuchel i poukładał klocki po swojemu. Z wysokiego (188 centymetrów) stopera zrobił prawego obrońcę, a ten odwdzięcza mu się w najlepszy możliwy sposób. Mistrz świata z Brazylii, choć na mundialu nie zagrał ani minuty, korzysta z kontuzji Piszczka i w pięciu kolejnych meczach (włącznie z LE) strzelił jednego gola i zanotował pięć asyst.
Niemiecki magazyn „Kicker” wybrał go ponadto „Man of the match” sobotniego starcia z Hanowerem. Pochwał pod adresem podopiecznego nie szczędzi także Tuchel, który docenia szybkie postępy wykonywane przez Gintera oraz jego śmiałość w grze ofensywnej. Opiekun Borussii stwierdził również, że zawodników technicznych ceni znacznie wyżej od tych, których głównym atutem jest szybkość, co akurat brzmi dość absurdalnie w omawianym przypadku.
I wreszcie – Ginter jako prawy obrońca rozwiązałby problem reprezentacji Niemiec z obsadą tejże właśnie pozycji. „SportBild” głośno domaga się wypróbowania Matthiasa właśnie na pozycji, która jest piętą achillesową drużyny Joachima Löwa. Do tej pory na boku linii defensywnej Löw próbował już m.in. Antonio Rüdigera, Sebastiana Rudego czy Emre Cana, czyli odpowiednio – stopera i dwóch defensywnych pomocników (Can ew. grający także na lewej obronie). Dla naszych zachodnich sąsiadów byłby to więc układ wymarzony – Ginter świetnie gra w czołowym klubie ligowym, ma raptem 21 lat i stopniowo wprowadza się do kadry. Powrót Piszczka do wyjściowej jedenastki nijak się więc Tuchelowi nie kalkuluje. A pamiętać należy, że Łukasz na tę chwilę wciąż jest kontuzjowany, więc nawet nie ma możliwości podnieść rękawic i walczyć o powrót do składu.
Problem Piszczka to nie tylko jego prywatny ból głowy. Świetna dyspozycja Gintera może się bowiem odbić czkawką Adamowi Nawałce, który nagle stracić może bardzo dobrego jak na polskie warunki obrońcę. A pamiętać należy, że oprócz Łukasza zdecydowanie pod formą jest Paweł Olkowski, który w niczym nie przypomina przebojowego chłopaka z poprzedniego sezonu. Ciężkie chwile więc nie tylko przed Piszczkiem, który zimą może być zmuszony do szukania klubu pozwalającego mu na regularne występy przed EURO 2016.
Marcin Borzęcki
Fot. FotoPyK