Tydzień temu było pięknie – dwa zwycięstwa i dwie komfortowe sytuacje przed rewanżem. Dni mijały, w lidze przypałętały dwie porażki i na ślicznym obrazie pojawiły się rysy. Lech wciąż zdecydowanie góruje nad Videotonem, ale Legia, nawet mimo jednobramkowego zwycięstwa w Kijowie, nie jest do końca pewna siebie przed rewanżem z Zorią Ługańsk. Ale każdy inny scenariusz niż dwa zespoły w fazie grupowej będzie katastrofą. Dzisiaj jeden z ważniejszych dni w ostatnich latach w polskiej piłce. Najpierw Lech o 19, później Legia o 21.
Odkąd pierwszy raz w tym roku Lech musiał wyściubić nos poza Polskę, Kolejorzowi gra na krajowym podwórku kojarzy się tylko z płaczem i zgrzytaniem zębami. W Europie jest lepiej, ale też przecież nie olśniewająco. Przy Bułgarskiej przez wszystkie przypadki odmieniają teraz “nie potrafimy grać na dwóch frontach”, a ostatnio Maciej Skorża desperacko przyznał nawet, że po awansie do fazy grupowej LE może będzie musiał odwrócić priorytety i to w lidze będzie wystawiał najsilniejszy skład. Bo dotychczas Lech ekstraklasę zamierzał podbijać Dariuszem Formellą i Davidem Holmanem, co kojarzyło się z podbijaniem świata przez Pinky’ego i Mózga. Nic dziwnego, że i Zagłębie Lubin, i Piast Gliwice z pokonaniem tego Lecha problemów nie miały.
Najważniejsze jednak było to, że w lidze często brakowało Karola Linettego, który dodaje do gry Lecha co najmniej kilka wymiarów. Na pewno zabraknie go też teraz na Węgrzech, bo pauzuje za żółte kartki. 20-latek nie pojechał z drużyną, pojawił się za to w środę na meczu Brugge – Manchester United, a kibice belgijskiego zespołu robili sobie z nim samojebki. Jeśli Linetty odejdzie, awans do fazy grupowej LE powinien umilić rzeczywistość i przynajmniej w jakimś stopniu zasypać dziurę, jaka powstanie w środku pola. 10 milionów złotych za awans – takie pieniądze przynajmniej w części można przeznaczyć na nowych zawodników.
W Poznaniu oczywiście nie chcą dzielić jeszcze skóry na niedźwiedziu, ale nikt na poważnie nie bierze opcji porażki z Videotonem. Trudno by było znaleźć słowa na to, jak wielki byłby to fuck-up, jak olbrzymie byłoby to frajerstwo i jak skalane CV mieliby wszyscy zaangażowani w ten klub. Wówczas sprzedaż Linettego byłaby najmniejszym z problemów. Znacznie trudniej byłoby przekonać kogokolwiek, by na Bułgarską przyszedł. Włącznie z kibicami. I piłkarzami, którzy po takiej kompromitacji mogliby na serio uciec do Boliwii.
***
Legia też gra o 10 milionów złotych, ale jej te pieniądze potrzebne są do życia. Transfer Bojana Nasticia? Tylko po awansie do fazy grupowej. Stały rozwój? Tylko dzięki awansowi do fazy grupowej. Problemy Legii można jeszcze mnożyć, ale wiele z niepewności rozwiąże pokonanie Zorii Ługańsk.
Choć Legia wywiozła z Kijowa wynik, który przed meczem wzięłaby z pocałowaniem każdej kończyny, to wciąż wie, że to nie jest nawet połowa drogi. Warszawianie byli na Ukrainie lepsi, bardziej wyrachowani, ale każdy jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jeśli Zoria przyciśnie, to jest w stanie zdobyć dwie bramki.
Henning Berg asekurowałby się przed meczem nawet gdyby grał z Interem Warszawa, ale tym razem jesteśmy skłonni mu uwierzyć, gdy słyszymy takie słowa: – Biorę pod uwagę to, że możemy nie awansować. Gramy z mocnym rywalem, który sezon ligowy zakończył wyżej niż Dnipro Dniepropietrowsk, finalista Ligi Europy. Już po losowaniu wiedzieliśmy, jak trudne zadanie przed nami. Oczywiście jesteśmy po pierwszym meczu w lepszej pozycji, jednak wszystko się może zdarzyć.
Tym bardziej, że po ostatnich dwóch kolejkach ligowych Legia dołączyła do Lecha w rozpadaniu się przy grze na dwa fronty i lekki dygot portek nie jest tutaj niczym nadzwyczajnym. Czego oczekujemy od Legii? Tego, do czego w europejskich pucharach nas przyzwyczaiła – organizacji, konsekwencji i skuteczności. Takie typowe legijne 1-0. Tutaj prochu wymyślać nie trzeba i głównie dlatego o Legię większość jest spokojna. Doświadczenie. Sami szydzimy z tego hasełka przywoływanego po każdej porażce Lecha w europejskich pucharach, ale w przypadku Legii – oni po prostu potrafią grać w Europie. Czy to kwestia umiejętności Berga, czy mentalności poszczególnych piłkarzy – nie rozstrzygamy. Po prostu: potrafią i tyle. Jesteśmy więc umiarkowanie zrelaksowani i spokojni.
Choć nie o wszystkich legionistów. Wiadomo, wraca Pazdan, więc obrona będzie konkretna, nawet z Brzyskim, ale chodzi nam o to, co dzieje się z przodu, bo są tacy, od których oczekujemy więcej. Chcielibyśmy też zobaczyć w końcu dobry mecz Ondreja Dudy. W tym sezonie czasem gra tak, jakby mu się nie chciało, jakby miał po prostu wyrąbane na to, co dzieje się dookoła. Transfer do Interu oddalił się na co najmniej pół roku, więc warto byłoby zakasać rękawy – tym bardziej, że Włosi mogą się rozmyślić. Proporcja spotkań genialnych do tych kiepskich zaczyna go zbliżać do chimerycznych Lovrencsicsów i Pawłowskich. A tego ani Duda, ani legioniści by z pewnością nie chcieli.
Fot.FotoPyK