W pewnym momencie tego meczu byliśmy absolutnie pewni, że za moment na murawie pojawi się linoskoczek na trapezie, a wokół boiska przebiegnie słoń na którego grzbiecie będzie żonglowała kobieta z brodą. Właściwie czuliśmy się nawet trochę zawiedzeni, gdy ostatecznie te cyrkowe atrakcje się nie pojawiły. To był szalony mecz. Fragmentami nawet więcej, absurdalny. Działy się rzeczy, które nie miały prawa się wydarzyć, a dwa atomowe strzały po których padły oba gole to uosobienie frajdy z oglądania piłki nożnej.
Cracovia z Jagiellonią stworzyły dzisiaj fantastyczne widowisko, które w pełni potwierdziło wysokie aspiracje obu zespołów. Na początku sami byliśmy trochę sceptyczni – upatrywanie mega-hitu ligi w spotkaniu zespołu do niedawna walczącego o utrzymanie z osłabioną wyjazdem dwóch kluczowych zawodników Jagiellonią? Zaufaliśmy trochę na kredyt, pod skórą czując, że zamiast fajerwerków zobaczymy powolne dogasanie efektu Zielińskiego w Cracovii i bezradnych skrzydłowych Jagiellonii marzących o powrocie Tuszyńskiego.
Myliliśmy się. Jakże bardzo się myliliśmy.
Zamiast usypiania – kolejka górska. Wysokie tempo, wysoki pressing, wysokie loty, gdy oba zespoły próbowały gry kombinacyjnej czy finezyjnie wyprowadzanych kontrataków. Znakomicie oglądało się środek pola Cracovii. Kapustka, Budziński, do tego jeszcze doskonale trzymający ich plecy i podejmujący wyłącznie dobre decyzje Dąbrowski. Klepanie, rozrzucanie, próby prostopadłych zagrań. Pełen serwis. Z drugiej strony? Przede wszystkim estoński generał Vassiliev, ale i waleczny jak pitbull Człowiek-Wolej czy bardzo solidny Góralski. Upchnięcie ich wszystkich w jednym meczu skutkowało 45-minutowym, może nawet 60-minutowym pasmem wzajemnych kontr i rekontr. Nie musimy chyba dodawać, że przy ekscytacji Kazimierza Węgrzyna (nic nowego), trybun (zdarza się) i naszego zespołu redakcyjnego (prawdziwa rzadkość).
No i wreszcie gole. Dwie petardy, dwie bomby atomowe, w dodatku w bardzo krótkim okresie. Ledwie opadł kurz po spalonej siatce bramki Pilarza – już płonęła ta za plecami Drągowskiego. Oczywiście zdobyli je – jakżeby inaczej – Vassiliev i Budziński.
W teorii – wszystko zgodnie z planem. Dwie silne drużyny z dwoma świetnymi szkoleniowcami stworzyły emocjonujące widowisko, a wspaniałe gole zdobyły najsilniejsze kopyta z jednej i drugiej strony. W praktyce jednak… Zaskoczenie. Potężne zaskoczenie. Że Ekstraklasa potrafi podać tak idealnie wysmażone danie.
Osobne słowo należy się trenerom. To, w jaki sposób gra Cracovia za Zielińskiego i w jaki sposób rozwijają się podopieczni Probierza to prawdopodobnie jakiś rodzaj czarów. Naszym zdaniem po dzisiejszym spotkaniu zamiast kontroli dopingowej rozsądniej byłoby wezwać egzorcystę.
Bo działy się tu rzeczy naprawdę niezwykłe.
Fot.FotoPyK