Czas rozpakować drugi garnitur i zaprezentować się w nim przed szerszą publicznością. Nie, to już nie będą kameralne mecze sparingowe, w których po przerwie można wymienić całą jedenastkę. Dziś pucharowiczów czeka pierwszy, ważny egzamin. Pora przekonać się, czy nasze towary eksportowe posiadają na tyle szerokie i wyrównane składy, by podołać rywalizacji na dwóch frontach. Jagiellonio i Śląsku, jesteśmy ciekawi. Legio, podejrzewamy że to już koniec eksperymentów?
Zbigniew Boniek stara się przekonać ligowców, że najważniejsze punkty zdobywa się w pierwszych 30 kolejkach, a później to czeka ich tylko dodatkowa szansa na podreperowanie pozycji. Pomni doświadczeń z ostatnich sezonów chcemy przypuszczać, że w ekstraklasie panuje podobne przekonanie. Że już od połowy lipca ci duzi przepychają się łokciami, byle tylko wskoczyć na fotel lidera, z kolei w szatni tych mniejszych wywieszono motywujące hasła wyzwalające u piłkarzy jeszcze większe pokłady energii w walce o ligowy byt.
Dziś ten optymistyczny krajobraz zaburzą występy pucharowiczów u których – przewidujemy – dojdzie do kilku zmian w składzie. W przedsezonowych zapowiedziach Jagiellonia powinna wygrać z Koroną w opaskach na oczach i z Michałem Probierzem poza stadionem. W Kielcach jednak sztab szkoleniowy już stara się o to, by w słabym personalnie zespole panowały przynajmniej nastroje gotowości do poświęceń W sukurs trenerom ruszyli nawet redaktorzy oficjalnej strony klubowej zapowiadając dzisiejszy mecz tytułem „Za wcześnie skazani”.
W ekipie z Podlasia mecz z Koroną to właśnie jedno z takich spotkań w sezonie, które po prostu trzeba odbębnić. Nawet drugi garnitur Jagiellonii powinien sobie poradzić w Kielcach, ale chyba bardziej niż na zwycięstwo, Probierz liczy, że w niedzielne popołudnie obejdzie się bez większych kontuzji w jego zespole. Dziś niemal na pewno nie zobaczymy Tarasa Romanczuka, Patryka Tuszyńskiego i Karola Mackiewicza. Sztab medyczny robi wszystko, co może, byle tylko postawić ich na nogi przed rewanżem z Omonią.
Wiosną przyjazd Legii do Wrocławia odbierany był przez Tadeusza Pawłowskiego jako kulminacyjny punkt sezonu. W tym roku Śląsk mierzył się z wicemistrzami Polski już czterokrotnie i żadnego z tych spotkań nie wygrał. Dziś pojawia się przed nimi szansa, jakich mało, ale i sami wrocławianie jakoś nie palą się do zwycięstwa.
– Po spotkaniu z Goeteborgiem myślimy już tylko o Legii. Dopiero od poniedziałku będziemy zastanawiać się, jak przygotować zespół pod rewanż w Szwecji – przyznał dyplomatycznie Tadeusz Pawłowski, który na dobrą sprawę w głowie ma teraz wyłącznie drugie starcie z IFK. Nawet, gdy rozmawialiśmy z nim jeszcze w czerwcu, przed dwumeczem z Celje, przyznał że nie może się odpędzić od myśli o rywalizacji ze Szwedami. Dla Śląska występy w Europie to absolutny priorytet, a trener powtarza, że jego marzeniem byłby awans do fazy grupowej europejskich pucharów, dlatego dziś wielkiej pompki na Legię wśród gospodarzy nie ma. Kilku zawodników powinno odpocząć, w tym Paweł Zieliński, który w europejskich pucharach jest najsłabszym punktem zespołu. Wygląda na to, że Pawłowski przetestuje na prawej obronie Celebana, bo z „Zielem” w takiej formie to Śląsk długo w Lidze Europy nie pociągnie.
Po sytuacji wrocławian i zapowiadanych rotacjach w składzie, skłaniamy się ku tezie, że Legia powinna wywieźć z Wrocławia trzy punkty. Z drugiej strony, to przecież Legia. Drużyna, która w meczu z Botosani zapracowała, by Nikolić wpisał się do Księgi rekordów Guinnessa pod względem pozycji spalonych, z kolei jeszcze wcześniej została rozjechana przez poznańską lokomotywę. Naprawdę, dziś to zespół, którego już nie ma co się obawiać. To nie mistrzowie, to goście, którzy muszą jeszcze sporo się napracować, by wrócić na tak szumnie zapowiadaną przez nich pozycję lidera.