Szachy. Fajna dyscyplina, szanujemy, no ale umówmy się – mało efektowna. Tymczasem Wrocław pokazał, że można, że ten sport da się docenić, i na jeden wieczór zmienił się w światową stolicę gier planszowych. Siedemnaście tysięcy widzów zjawiło się na Stadionie Miejskim by oglądać, jak Pawłowski naciera pionkami na pionki Szweda Lennartsona – czy to rekord tej mającej ponad tysiąc lat gry? Bardzo możliwe, więc gratulujemy, sukces niebagatelny. Jako ciekawostkę powiemy, że z nie do końca jasnych nam przyczyn ten szachowy pojedynek (zakończony patem) będzie się również wliczał do rankingu UEFA.
Żarty żartami, ale we Wrocławiu obejrzeliśmy klasyczny boiskowy klincz, czy też jeśli ktoś woli tę wersję – szlagier rodem z wyjątkowo podłego ekstraklasowego poniedziałku. Owszem, zdarzają się takie 0:0, które są wypełnione emocjami po brzegi i trzymają na skraju fotela, ale Śląsk – Goteborg bardzo, ale to bardzo do tego zbioru nie należało, stanowiło raczej sztandarowy przykład wszystkich 0:0, na których zasypiałeś w fotelu. Dużo biegania, z którego niewiele wynikało, dużo dobrych chęci, na których się jednak kończyło. Wszystkie trzy osoby w Polsce, które uważnie śledzą Allsvenskan nie były zaskoczone, bo doskonale wiedzą, że IFK to zespół, który lubuje się w tego typu starciach – stracił tylko siedem goli w piętnastu ligowych meczach. Ich metoda na sukces to przede wszystkim neutralizacja rywala, żelazna defensywa, a jak coś wpadnie no to całkiem fajnie.
Dziś udało się Szwedom zrealizować dwie trzecie tego planu i trzeba przyznać, że ich blok obronny wygląda na konkretne zasieki. Nie żebyśmy uważali IFK ogólnie za jakichś kozaków – technicznie wielu z nich to drwale siłą oderwani od topora; widzieliśmy dziesiątki podań w bandę, przerzutów w bandę i akcji ofensywnych tak błyskotliwych, że Pawełek mógł podczas ich trwania wyjść do kibla. Ale Śląsk też nie rzucał na kolana, widać było wyraźnie, że ciężko wrocławianom włamać się do szwedzkiej szesnastki. Jeśli już się udało, to po jakimś indywidualnym zrywie (na przykład kąśliwy strzał Picha), a nie wypracowanej sytuacji. Trudno nam byłoby znaleźć jakąkolwiek stuprocentową okazję, więcej – nawet pięćdziesięcioprocentową albo chociaż “ćwiarteczkę”. To zresztą dotyczy obu golkiperów, bo nawet jak już coś się działo pod jedną bądź drugą klatką, to albo obrońca w porę interweniował albo strzał okazywał się niecelny. Za trzymanie taktyki w ryzach obrońcy zbiorą dzisiaj pochwały od swoich szkoleniowców, my jednak musimy się docucić.
Jaki to wynik? Cóż, Śląsk nie jest bliżej kolejnej rundy niż był przed pierwszym gwizdkiem, ale nie jest też dalej. 0:0 to tylko remis u siebie, ale też też najlepszy z możliwych remisów u siebie. Szanse wciąż rozkładają się mniej więcej na równi, bo niby wyjazd, niby trudny teren, ale też jeden gol i IFK stoi w płomieniach.
Fot. FotoPyK