Reklama

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

redakcja

Autor:redakcja

16 czerwca 2015, 13:17 • 5 min czytania 0 komentarzy

60 proceatt z was przy okazji meczu z Grecją chciałoby przycwaniakować, a 40 procent – olać koszykowe zamieszanie i zagrać jak gdyby nigdy nic. To mnie cieszy, lubię jak nie ma jednomyślności i jak sprawy nie są czarne lub białe (wtedy wybuchają najlepsze kłótnie). Ja w tym temacie zdanie zmieniam średnio co godzinę i co sobie będę myślał, gdy akurat mecz zacznie zbliżać się do końca i nadejdzie dobry moment na siódmą zmianę – nie mam zielonego pojęcia.

Jak co wtorek… KRZYSZTOF STANOWSKI

Z jednej strony – w czasach gdy wszyscy wykorzystują najdrobniejsze regulaminowe luki dla własnych interesów, dlaczego my akurat mamy być tymi jedynymi, którzy wiecznie bohatersko strzelają sobie w stopę? Ale z drugiej – olać te koszyki. Albo będziemy dość mocni, by awansować – a do tego potrzebne będzie wyprzedzenie także zespołu z pierwszego koszyka – albo tak słabi, że drżeć będziemy przed każdym przeciwnikiem. Nie tak dawno, bo za czasów Leo Beenhakkera, potrafiliśmy w jednych eliminacjach wyprzedzić Portugalię i Belgię, a w następnych oglądać plecy Słowacji, Słowenii czy Irlandii Północnej, czyli nie losowania decydowały o naszym dorobku, tylko my sami.

Na razie kadra czuje się mocna, to widać, a wokół niej panuje niebywały klimat. Na mecz z Gruzją nie da się kupić biletów, ludzie walą drzwiami i oknami, a dodatkowo na koniec są w stanie sobie wmówić, że oglądali starcie z niebezpiecznym przeciwnikiem. Nawet moi koledzy po fachu – ba, nawet moi koledzy z Weszło – trochę odlecieli po tym 4:0, więc dopytywałem: ale wiecie, że z Gruzją, tak? Przeczytałem nawet, że Lewandowski na takiego hat-tricka to czekał całe życie, a mnie się wydaje, że on czeka na hat-tricka przeciwko Niemcom, Hiszpanom czy Holendrom, bo to tego formatu piłkarz i tego formatu ma marzenia. I raczej nie zawracał sobie głowy hat-trickiem przeciwko Gruzji i to zdobytym w momencie, gdy już część kibiców była na parkingu.

Swego czasu reprezentacja Pawła Janasa pokonała Azerbejdżan 8:0, trzy gole zdobył Tomasz Frankowski, i aż takiej podniety nie odnotowałem – mimo że przecież wynik dwa razy wyższy, w dodatku rywal, jak mawia mój kumpel, nawet nie pierdnął. Aktualna euforia jest fajna, bo niesie, ale też niebezpieczna, bo może ponieść nie w tę stronę. Gruzję trzeba było ograć i plan wykonany, wszyscy nasi rywale pewnie też ją ograją, więc te punkty raczej nie będą mieć znaczenia w ostatecznym rachunku. Gdzie indziej te eliminacje trzeba wygrać, chociaż – tu zgoda – w sobotę w Warszawie można było je przegrać. I tego uniknęliśmy.

* * *

Reklama

Ze zgrupowania wyjechali legioniści i rozgorzała wielka dyskusja. Łukasz Broź powiedział, że jest zmęczony. Z nim polemizować mi się nie chce, bo już wszystko zostało napisane, poza tym uważam go za sympatycznego i inteligentnego człowieka, który coś chlapnął i teraz pewnie sam ze sobą się nie zgadza.

Natomiast chętnie pokłócę się z osobami, które z wielkim zapałem i systematycznością, zupełnie na chłodno i bezinteresownie, broniły tej idiotycznej wypowiedzi. Nagle się okazało, że bardzo dużo osób w tym kraju uważa, iż faktycznie zawodnik po rozegraniu 15 meczów ma prawo czuć się przemęczony i należy mu się natychmiastowy urlop, nawet kosztem meczu w reprezentacji. Redaktor Stec z „Gazety Wyborczej” wyliczył nawet, jaką krótką przerwę między meczami będzie mieć Legia, dodał do tego – w czym mu wtórują inni dziennikarze – wyliczenia, ileż to minut konkretni piłkarze rozegrali w tym sezonie.

Jest to błąd logiczny.

Owszem, gramy systemem jesień – wiosna w sensie formalnym, natomiast w praktyce jest to wiosna – jesień. Jeśli ktoś chce obliczać, ile minut piłkarz spędził na boisku, czyli szacować eksploatację organizmu, to oczywistym jest, że powinien brać pod uwagę rok kalendarzowy, a nie sezon. W przeciwnym razie mamy nic innego, jak tylko manipulację. Efektowną, ale manipulację.

Legia rozegrała ostatni mecz „jesienny” 14 grudnia i później do 14 stycznia piłkarze mieli urlopy. To długo, prawda? Chyba wystarczająco długo byśmy uznali to za reset dla zawodnika. Jakiekolwiek zmęczenie natłokiem meczów w sierpniu czy we wrześniu przestaje mieć znaczenie, gdy ktoś później przez miesiąc się byczy na wakacjach. Działa to też w drugą stronę: w sierpniu piłkarze będą mieli prawo czuć w nogach trudy tego roku, także te spotkania z maja.

Piłkarze w Anglii czy Hiszpanii mają długą przerwę latem, natomiast nie mają jej zimą. U nas – odwrotnie. Dla nich wyliczenia minut rozegranych w sezonie mają sens, a nie mają sensu wyliczenia minut rozegranych w roku kalendarzowym. U nas – odwrotnie. Zupełnie nie rozumiem, jak można tego nie dostrzegać. Jeśli taki Messi gra od sierpnia do lipca, to gra non stop. Z kolei jeśli taki Jodłowiec (bo Broź mi nie pasuje do koncepcji) gra od lutego do grudnia, to też gra non stop. Obaj mają – że tak się wyrażę – inny okres rozliczeniowy.

Reklama

Jeśli Broź naprawdę byłby zmęczony po rozegraniu piętnastu meczów – a wciąż z wielką wyrozumiałością zakładam, że tylko mu się tak wymsknęło bez sensu – to powinien zakończyć karierę, bo widocznie organizm nie jest gotowy na sport wyczynowy. A jeśli natomiast Henning Berg uważa, że dwa dni letniego urlopu zrobiłby ogromną różnicę, to oczywiście powinien dać Broziowi dwa dni wolnego więcej, zamiast ściągać go ze zgrupowania. Wreszcie: jeśli wy – to najważniejsze – naprawdę uważacie, że piłkarz po rozegraniu piętnastu meczów powinien bezwarunkowo lecieć na wakacje, to niestety wasze wymagania spadły do poziomu piwnicy, mentalnie pasujecie do wspierania drużyn w rozgrywkach parafialnych. Tam jest miejsce na nieograniczone miłosierdzie, a w futbolu zawodowym trzeba stawiać wymagania i nie łykać każdego głupkowatego usprawiedliwienia jako mocnego alibi.

* * *

A teraz dam wam hit. Historia w stu procentach prawdziwa, ale nazwisk nie podam, bo jak przyjdzie co do czego, to wszyscy się wyprą i wyjdę na durnia. Wyobraźcie sobie, że pewien znany piłkarz (chociaż średnio poważny, zwłaszcza ostatnio) poszedł do ekskluzywnej restauracji wraz z kolegą. Wszystko w porządku, smakowało, do widzenia, see you, zapraszamy następnym razem.

Po kilku dniach właściciel restauracji odbiera telefon: – Dzwonię w imieniu pana X. Otóż byliśmy u pana na kolacji, no i on się zatruł. Z tego powodu nie będzie mógł zagrać w dwóch meczach, co z kolei oznacza, że jest pan mu winien 80 000 złotych, bo tyle on utraci z powodu pańskiego jedzenia. A jak pan nie zapłaci, to sprawa będzie i w sądzie, i w mediach.

Dacie wiarę? Historia prawdziwa. Uważajcie, drodzy kucharze, na piłkarzy w knajpach, bo nigdy nie wiadomo, kiedy natkniecie się na zdesperowanego finansowo wyłudzacza, o niezwykle delikatnym żołądku.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Najnowsze

1 liga

Motor w Ekstraklasie? Zespół z Lubelszczyzny coraz bliżej baraży

Bartosz Lodko
7
Motor w Ekstraklasie? Zespół z Lubelszczyzny coraz bliżej baraży

Felietony i blogi

Felietony i blogi

Trela: Mimowolna pionierka. Czy Sabrina Wittmann przetrze szlak dla trenerek w męskim futbolu?

Michał Trela
12
Trela: Mimowolna pionierka. Czy Sabrina Wittmann przetrze szlak dla trenerek w męskim futbolu?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...