Marek Saganowski to wielki piłkarz u schyłku wspaniałej kariery, w której z pewnością nie brakowało huśtawki nastrojów. Waleczny napastnik trzy razy zdobył mistrzostwo, dwa razy uniósł w górę Puchar Polski, ale też aż sześć razy przekonał się na własnej skórze, jak smakuje degradacja. Nigdy nie był królem strzelców, ale we właśnie zakończonym sezonie udało mu się wejść do upragnionego klubu „100”. W ostatnim czasie zaliczył wciąż nieprzerwaną serię przeszło 22 godzin bez strzelenia gola w lidze, ale też to dzięki jego trafieniu Legia zdobyła jedyne trofeum w tym roku.
W październiku Saganowi stuknie 37 lat. Jak sam deklaruje, nie zamierza kończyć kariery i będzie zabiegał o podpisanie nowego kontraktu z wicemistrzem Polski. Nie mamy wątpliwości, że napastnik Legii, jak i każdy inny piłkarz w jego wieku, musi stanąć przed trudnym wyborem. Z jednej strony – jak sądzimy – wciąż czuje, że ma siłę jeszcze pograć i wciąż ma swoje sportowe ambicje. Z drugiej, stawia na szali swoje dobre imię i to, jak zostanie zapamiętany. Czy jako bardzo dobry piłkarz, czy jako przeciętniak, na którego grę momentami nie dało się patrzeć.
Patrzymy na dorobek Sagana z tego sezonu i bliżej jesteśmy zdania, że jednak więcej na nim stracił, niż zyskał. Na plus zapisze sobie krajowy puchar, z decydującym golem w finale, oraz wejście do klubu „100”. Ewentualnie udaną przygodę w Europie, chociaż tutaj jego udział nie był zbyt znaczący. A na minus? Praktycznie całą resztę. Fatalną serię bez gola, żenującą wiosnę całego zespołu, frajersko przegrane mistrzostwo i – jakkolwiek patrzeć – bardzo przeciętną grę.
Najbardziej bezlitosne dla Sagana są liczby. Dwa gole w całym sezonie i 22 godziny bez jakiegokolwiek trafienia w lidze. Kiedy Marek strzelał ostatnią bramkę w Ekstraklasie, w Legii kombinowano, jak uporać się z Aktobe. To było tak dawno, że wtedy na czasie była akcja „Ice Bucket Challenge” i piłkarze wzajemnie nominujący się do wyzwania. Pamiętacie?
Nie mogło więc być inaczej – według statystyk napastnik Legii jest najgorszy na swojej pozycji w całej Ekstraklasie. Jeżeli z każdego klubu weźmiemy po trzech piłkarzy, którzy najczęściej grywali na dziewiątce, i którzy zagrali w minimum dziesięć meczów w sezonie, pod względem skuteczności Marek będzie ostatni. Podstawowy snajper Legii – bo tak trzeba nazwać napastnika, który najczęściej grywał na przestrzeni sezonu – jest tym najgorszym w całej lidze. Zobaczcie zresztą sami.
Być może to zestawienie nie pokazuje, który napastnik jest najlepszy, bo ciężko porównywać regularnie grających z tymi, którzy wchodząc na ogony zaliczyli ledwie kilkaset minut. Z pewnością jednak widać, kto był najsłabszy, tym bardziej że Sagan na swój dorobek pracował przez ponad 1700 minut. Doszło do tego, że z legionistą wygrywają ludzie, którzy na przestrzeni całego sezonu ledwie kilka razy wystąpili na szpicy, jak Olszar, Badia, Szałachowski czy Frączczak. Jesteśmy przekonani, że bez dodatkowego sprawdzania nawet nie kojarzycie, że część z nich w ogóle grywała na dziewiątce. A mimo to pod względem skuteczności i tak wyprzedzają Sagana.
W powyższym zestawieniu wzięliśmy pod uwagę prawie wyłącznie napastników. Gdybyśmy dodali inne pozycje, wynik byłby całkowitą masakrą. Dość napisać, że w tym sezonie aż 102 piłkarzy strzeliło przynajmniej o jednego gola więcej, niż Saganowski. To jest po prostu niebywałe, że ponad stu gości jest wyżej w klasyfikacji strzelców niż podstawowy napastnik Legii Warszawa.
Wiadomo, Saganowskiemu nie było lekko. Sam pewnie nastawiał się na zupełnie inną rolę w zespole, a stał się niejako narzędziem walki Henninga Berga z Orlando Sa. Wielu kibiców Legii utożsamia przegrany sezon właśnie z brakiem Portugalczyka i grającym w jego miejsce Saganem. Z pewnością nie jest to sytuacja do pozazdroszczenia.
Znając charakter Marka, koniec kariery jest teraz ostatnią rzeczą, jaka chodzi mu po głowie. Być może dobry moment był przed rokiem, ale nie dziś. Teraz trzeba zakasać rękawy i zmazać plamę z właśnie zakończonego sezonu. Nie wyobrażamy sobie, by Sagan pozwolił sobie na pożegnanie po gorzko smakującym wicemistrzostwie oraz bez rozprawienia się z 22 godzinami bez strzelenia gola. On teraz nie ma wyjścia i zwyczajnie musi dalej grać. Pytanie tylko, czy w ogóle będzie jeszcze w stanie poprawić się i cokolwiek zaoferować swojej drużynie.
Fot. FotoPyK